25 gru 2015

Po Świętach czas na relaks

Wszelkie teorie biorą w łeb gdy stajesz w obliczu nowego doświadczenia. Wszystko co wiedziałaś dotychczas, ulega przeistoczeniu, nie umiesz postrzegać siebie tak jak niegdyś.
Piękna jest polska tradycja: przygotowanie duchowe w adwencie, przygotowanie materialne w postaci wyzbycia się tego co stare i przyjęcia tego co nowe. Piękna jest także tradycja pustego nakrycia na stole.... Piękne i pracochłonne.
Ja w tym roku, żebym nie wiem jak bardzo się starała, nie mialam szansy poddać się temu szałowi tradycji i to czego doświadczyłam po Wigilii bylo ja smak nieba na ziemi.... Cisza w domu, dziewczynki spały, a ja miałam czas by pobyć. To co robiłam w swojej glowie niech pozostanie tajemnicą, natomiast to wspaniałe poczucie spokoju i relaks niech będą transparentne w tej chwili.
Myślę, że każdy używa innych symboli i inne doświadczenia odmieniają życie poszczególnych jednostek, mnie natomiast odpowiada symbolika materialno-duchowa. Bardzo odpowiada mi, że bez presji zrobiłam tyle ile czułam by zrobić i w taki sposób jaki mi odpowiadał. Wciąż wiele drobnostek czeka na realizację jednak cieszę się, że w tym roku wybrałam zabawę z dziewczynami mając na środku pokoju sofę, odkurzacz i mnóstwo innych przedmiotów, które ostatecznie wyrzuciłam zamiast stresować się tym co jeszcze zrobić powinnam. Cieszy mnie, że kolacja byla bardziej uroczysta ale wciąż skromna i bez szaleństw, dzięki temu zyskałam wiele wspaniałych chwil na modlitwie, medytacji, zabawie, spacerach i spaniu. Cieszę się, że obecny spokój konfrontuję z tradycją, do której bylam przyzwyczajona. Nagle okazalo sie, że w tej spokojnej egzystencji więcej bylo Boga niż w niegdysiejszych nerwach, kolejkach i ciągłym odrzucaniu dzieci na rzecz gotowania czegoś, na co one i tak nie mają ochoty.

Wesołych:)

16 gru 2015

Coś zaczyna wychodzić

Trochę Was ominęło. Trochę ząbkowania, bólu ucha i kilka chwil deszczu oraz codzienna harmonia krzyku, płaczu, śmiechu, bałaganu i kilku takich tam. Tyle Was ominęło. Były w międzyczasie nawet myśli, które stanowiły o mnie, ale nie znalazła się w mojej kreatywności metoda by je zapisać, zapamiętać lub zwyczajnie wdrożyć:) Światłe cele czasem muszą poczekać;)
Teraz jest cicho. Ucho nie słyszy, ale nie musi.... Ważne, że choć głuche, to nie boli. Dziewczyny śpią, tata śpi, lampka świeci.


Nie piszę tu dużo o dzieciach i mojej codzienności. Nie interesuje mnie zasypywanie Was osobistymi doświadczeniami. Właściwie nie lubię tych przekazów, w których człowiek musi się mizdrzyć przed innymi w szlafroku i na dodatek wierzyć, że to jest naprawdę cool, spoko i zajebiste. Natomiast ostatnio, gdy nie miałam jak zasiąść do komputera, pomyślałam sobie, że moja codzienność jest obecnie mocno wypełniona tematem dzieci. Jestem więc na etapie kobiecości macierzyństwa. Ani to złe, ani dobre, tak zwyczajnie jest. Do myśli pierwotnej dobiegła kolejna, towarzyszka serca i ta jest obecnie ważniejsza, chcę ją rozwinąć.


Będąc mamą można być: tylko mamą, można zostawić macierzyństwo na boku i zająć się pracą, albo szukać złotego środka. Ja poszłam w kierunku złota bo jak wiadomo większość kobiet to sroki:)


Obserwuję właśnie owoce moich działań jako wolontariuszki, inicjatorki, babki od robienia zamieszania. I słowo daję japa mi się cieszy jak to wszystko widzę, jednocześnie zaczynam teraz pojmować siłę procesu i wytrwałości. Kiedyś męczyło mnie czekanie, sądziłam, że jeśli efekty nie przychodzą od razu to znaczy, że coś jest nie tak. Dzieci, ich ząbkowanie, płacz i wszystko co siedzi w pakiecie sprawiają, że jeśli nie chcę ich odstawić na bok - wiele rozpoczętych spraw musi czekać, dojrzewać, a ja milczę i jestem pasywna bo takiego dokonałam wyboru. Poniekąd dzieci są alibi bo dają mi prawdziwy czas na przemyślenie spraw. Kiedyś pędziłam, dość spontanicznie i emocjonalnie, co oczywiście wzmagało niecierpliwość. Dziś, paradoksalnie, jestem spokojniejsza. Mimo iż moja codzienność to wariactwo, o którym napisałam na początku - ja jestem dojrzalsza.


Ważny był pierwszy krok. Bez planu, ani biznesplanu. Ważny był moment gdy zdecydowałam się na zorganizowanie czytanek w bibliotece. Wyszłam wówczas do ludzi. Bez wyglądu, bez pewności, czy pomysł się przyjmie. Wyszłam jednak do ludzi bo miałam wewnętrzną potrzebę. Miałam też bardzo silne przekonania odnośnie języka polskiego mojej córki (wówczas tylko jedna była na świecie) i całej otoczki związanej ze społeczeństwem, kulturą, tradycją, sposobem rozumowania, itp. Wszystko to było tak silne we mnie, że wyszłam do ludzi i zaczęłam stawiać małe kroki. Nie znałam wówczas innych celów jak tylko ten by moje dziecko rozmawiało ze mną po polsku.
Dziś sytuacja wygląda inaczej. Szczęśliwie pomysł czytanek się przyjął i zyskał zwolenników, natomiast w mojej głowie rodzi się produkt, który mam nadzieję, w przyszłości uwolni mnie od myślenia o szukaniu pracy. To zaledwie jeden wątek, a jest ich kilka i wszystkie jak jeden mąż oparte są na wytrwałości i procesie.




Jak sobie przypominam w jaki sposób spędzałam pierwsze tygodnie z niemowlęciem to pamiętam, że słuchałam wielu audiobooków i innych materiałów, na które nie mam zwykle czasu (bo brak mi cierpliwości!!!!), natomiast zawsze chciałam się z nimi zapoznać. Do teraz bywają chwile gdy nie mogę nawet słuchać bo akurat tak wychodzi i wtedy mam ze sobą tylko moje myśli i uczucia. One dojrzewają w tematach, które podejmuję. One mają czas na podtrzymywanie idei, rozwijanie, bądź odrzucanie jej. Nie ma pośpiechu, nie ma współczesnej determinacji. Jest bycie w chwili, bycie z tematem, życie tym co jest moim priorytetem.




Mogłabym się pokusić o taki zapis, że skoro moje macierzyństwo przynosi owoce nie tylko w życiu osobistym, ale i zawodowym to każda matka tak może. To takie współczesne....:) Jednak ograniczę się do zachęty. Chcę Ciebie zachęcić do tego by słuchać samej siebie, często odłączać się od technologii, separować od codzienności i być tylko w swoim własnym towarzystwie. Myślę, że warto być uczciwą wobec samej siebie, mnie to w każdym razie pomaga.


Współczesne metody planowania są według mnie trochę płaskie, odbierają człowiekowi szansę współpracy z własnym wnętrzem jak i całym światem. Mnie się podoba kroczenie własną drogą, poznawanie siebie poprzez kroczenie tą drogą i to, że coraz bardziej można się wówczas uwolnić od świata i być coraz szczęśliwszym w codzienności.


Fot. znalezione w internecine.

13 gru 2015

Równowaga

Jak noc potrzebna jest by spać, tak dzień by dostrzegać piękno życia. Jak doświadczenie potrzebne jest by zbliżyć się do mądrości i dobroci, tak obserwacja do tego by pozostać otwartym na świat wokół.

11 gru 2015

Nie rób z siebie ofiary!

Bo to jest łatwy wybór. 
Bo to popularna postawa, która zwalnia z podejmowania odpowiedzialności za siebie, to co się mówi, myśli i robi.
Bo tak nas nauczono.
Bo...

Oduczam się tej postawy i uśmiecham się do siebie zawsze gdy widzę efekty. Przypominam sobie często, żeby trzymać się od tej roli z daleka. Gdy tak robię, natychmiast zmienia się mój sposób reagowania. To działa trochę jak automat.
Cieszę się bo gdy odważnie biorę swoje życie pod rękę, przestaję się go bać i uciekać przed nim. Koncentruję się na robocie, a nie wyuczonych schematach.
Cieszę się bo wolność odczuwam  jeszcze bardziej niż dotychczas. To tak jakby do tej pory moje doświadczenie wolności było jakby powierzchniowe, niezbyt pełne, niedojrzałe.
Cieszę się bo choć przez całe lata rola ofiary niezmiernie mi odpowiadała to obecnie odpowiada mi bycie szefem. Fakt, że nikt mnie nie niszczy bo ja na to nikomu nie pozwalam daje mi ogrom siły i samozadowolenia.

Idę. Mam dużo nagrań do wysłuchania:)
Dobranoc

6 gru 2015

Konkurencja

Z tą konkurencją to mam tak, że nawet jeśli jest mi super bliska osobiście, to i tak działa na nerwy służbowo:) Nie wiem czy to tylko moja choroba czy każdy tak ma, ale ja przyznaję uczciwie, że wkurza mnie jak mam konkurencję. To chyba kolejne olśnienie w ostatnim okresie! Konkurencja, różne sposoby realizacji tych samych pomysłów, podbieranie pomysłów, metod.... Lepiej robić coś bezprecedensowego, uniknąć tych myśli, na które trwonię swój czas. Po co mi to?
Jestem tu na chwilę, krótką chwilę porównując ją z wiecznością. Czy muszę tę chwilę poświęcić na myśli, które mnie drażnią? Chyba nie. Chyba mogę skoncentrować się na własnej podróży, bez poszukiwania plagiatów, obserwowania branży, itp. Po raz kolejny słyszę słowa Młynarskiego: 'Róbmy swoje'....
Współczesny świat skonstruowany jest dokładnie na opak. Są trendy, strategie, metody działania i trzeba się ich trzymać by odnieść sukces. Współcześnie cokolwiek robimy, mamy to robić dla osiągnięcia sukcesu. Przychód nie może być przychodem, spełnienie spełnieniem, a szczęście szczęściem, bo wszystko trza wsadzić do jednego sagana z sukcesem. Nawet macierzyństwo jest brane pod lupę sukcesu, czyż to nie żenujące?!
A jak się siedzi w domu i czasem spędza czas tylko z dzieckiem bo ono płacze, coś mu dolega to cóż... nie można zrobić wiele. Trzeba to przetrwać, być z nim i dla niego. Czas płynie na 'bezproduktywnym' byciu... Myślę teraz, że to może być paradoksalnie niezmiernie owocny czas. Czas oczyszczenia, odejścia od nurtu, głównych strategii i medialnego chaosu. Czas kiedy słyszymy głównie dziecko, a w tle samą siebie. Wtedy, w tej stagnacji i alienacji może ponownie zakwitnąć mądrość, zwyczajna ludzka mądrość i uświadomienie sobie kim się naprawdę jest.
Tak, nie lubię konkurencji ale chyba już myśleć o niej nie muszę bo wyłączę komputer i przeżyję ten dzień według własnego uznania, a nie tego co mi chce na siłę wcisnąć świat.

4 gru 2015

Kierunek jest dobry

Kierunek jest więc dobry. Jeśli ofert jest coraz więcej to znak, że popyt rośnie. 
Właśnie zobaczyłam jak ktoś rozwinał skrzydła, postawił kolejny krok. Ja potrafię robić podobne rzeczy choć dotychczas brakowało mi odwagi by działać na tak duża skalę. Czemu brakowało odwagi?
To nie realia lecz autodestrukcyjne myśli. Nie ma się czego bać, obrany kierunek jest słuszny. Czas jest także odpowiedni... Żeby szukać, poznawać, znajdować, eksperymentować.... To jest właśnie dobry czas. To jest dobry czas....

3 gru 2015

O planowaniu odwracając kota ogonem

Myślałam sobie w ciągu dnia, wtedy gdy zaczęłam wreszcie sprzątać, na temat planowania. Bo o planowaniu i motywowaniu teraz mówi się wszędzie i zarabia się na tym niezłe kokosy. Każdy zna procesy psychologiczne, ekonomiczne, jest specjalistą od neuroplastyczności mózgu i wie najlepiej co robić żeby odnieść sukces.
Jestem tak szczęśliwa, że żyje w czasach gdy wszyscy wszystko wiedzą i chętnie dzielą się ze mną swoimi odkryciami!
Kiedyś tak cudownie nie było...
Turbo - Dorosłe Dzieci


Lubię tworzyć. Lubię wymyślać warsztaty, projekty, wydarzenia, lubię aktywizować ludzi. Lubię pisać... jak widać. Nie jestem specjalistką od planowania, ale lubię określać najistotniejsze sprawy. Niech to będą cele czy odcinki czasowe, cokolwiek - lubię mieć jasno określony kręgosłup tego co tworzę, a potem.... Potem lubię, żeby działo się samo:) Lubię niespodzianki, czemu więc mam ograniczać pomysł jedynie do własnych horyzontów? Lubię działać z ludźmi, czemu więc mam odebrać im szansę zaistnienia w projekcie? O to przecież chodzi by było dobrze, esencjonalnie i do zapamiętania!


Po takich oto przemyśleniach, dotarłam do olśnienia. Moment ten osiągnęłam bez spadającego mi na głowę jabłka, orzecha, ani meteoru. Nie doświadczyłam także żadnego uderzenia pioruna choć tak wypatrywałam owej opcji (była w planie!), przyszło samo, wtedy gdy nosiłam w chuście Marikę i nie mogłam ku swej radości gotować, sprzątać, odkurzać, ani - ku mojemu ubolewaniu kąpać się w winie ze świecami i płatkami róży i oczywiście olejami i takimi tam bajerami.... Przyszło co następuje - znając własne obszary, swoją drogę, własne cele współpracuję ze światem a nie wbrew niemu. Dlatego nie składam swoich planów w PLAN, ani nie nadaję im ściśle określonej daty. Zapisuję to co wydaje mi się naprawdę ważne, utrzymuję w pamięci tak długo aż życie pomaga mi zweryfikować, czy to dobry czy chybiony pomysł i z biegiem czasu, średnio przespanymi nocami i dniami bez chwili na samotność i kwintesencję przemyśleń, zwyczajnie wiem czy obrać dany kierunek czy nie.
Jest jeszcze jedna sprawa, osobiście traktuję ją priorytetowo. Mam trochę w głowie zniekształcone neuropołączenia bo w sposób wręcz nadgorliwy lubię być wolna. Doszłam dziś do tego, że trwanie przy spisanym PLANIE natychmiast mnie zniewala, a to oznacza, że już przestaję być szczęśliwa w miejscu, w którym jestem i zwiewam stamtąd gdzie pieprz rośnie. A w życiu chodzi o to by być szczęśliwym, tak czy nie?


Otóż jeśli nie pamiętasz mojego wpisu na temat szczęścia, to zapraszam Ci do jego przeczytania lub, co nawet bardziej sensowne, wyłączenia komputera i wniknięcia w temat szczęścia. Bardzo polecam, ja o tym pojęciu długo słuchałam, często słyszałam, ale właściwie nigdy ono do mnie nie dotarło. Myślę, że wciąż dociera, ale odkąd mam przebłyski zrozumienia i doświadczenia - zawsze uznaję je za początek wszystkiego:)
Szczęście jest jak kierunkowskaz. Jeśli gdzieś jest mi źle - na przykład w moim PLANIE - to znaczy, że ten plan nie jest dla mnie i mi nie służy. Kolejny raz cieszy mnie, że poznaję własne ja, uczę się co mi przynosi radość, a co wzbudza klaustrofobiczne odczucia. Cieszy mnie to bo niegdyś jednak próbowałam się dopasowywać do ustalonych reguł. Ja byłam nieważna.


Ot i tyle.
Życzę Ci spokojnego wieczoru, takiego, który przynosi ukojenie, może jakiś przełom. Takiego, który za Tobą tęskni i dobrze Ci życzy.

Fartuch, szczota, ciera;)

A ja mam w głowie:


Uśmiecham się trochę do siebie bo jeszcze 15 minut temu nie miałam siły wstać na dwie równe nogi, 10 minut temu położyłam się z zamiarem zaśnięcia, a 5 minut temu wstałam bo byłam zbyt zniecierpliwiona by leżeć:)

Matka emigrantka wita w szare, pochmurne czwartkowe południe:)

Dziwacznie się dzieje bo okazuje się, że blog sam do mnie powraca. Ktoś niedawno temat poruszył, odkurzył i teraz co chwilę pojawiają się nowe głosy i mnie prowadzą na moje włości. Mam wrażenie jakoby świat zewnętrzny zapraszał mnie do własnego wnętrza:) Chylę czoła w podzięce i dziękuję za zaproszenie!


Bo to jest tak, w domu mam bałagan i trochę opadłam z fizycznych sił, ale głowa mi buzuje. Kilka ostatnich lat mnie bardzo szlifowało, obawiam się, że ów proces wciąż trwa, więc zastosowanie czasu przeszłego jest swoistym nadużyciem, lub nawet błędem. Inni ludzie szlifują. Czy wszyscy? Chyba nie, ci, którzy nie mają znaczenia.... po prostu go nie mają. Z dziećmi jest jednak inaczej. One potrafią rozbudzić w człowieku wszystkie najwspanialsze i najbardziej okrutne strony, są mistrzami w nauce konsekwencji i wytrwałości. Za każdym razem gdy oblewasz egzamin, przeżywasz traumy więc robisz wszystko, żeby kolejne podejście było tym ostatnim! Tak, to jest owo minimum, które w zupełności Cię zadowala, ale jeśli o dziwo okaże się, że wynik jest zaskakująco dobry - jesteś mistrzynią świata!

Piszę niespójnie ze współczesnym przekazem:) Dziś matka jest piękna, smukła, zarąbiście cierpliwa i super ogarnięta. Tak mawiają media:) Pamiętam początek nowego milenium i mój półroczny pobyt w Żabolandii, oglądałam tam TV bo była to metoda na naukę języka (jedna z wielu, czego chyba nikomu tu wyjaśniać nie trzeba) i zapadło mi w głowie, że 90% reklam w tamtejszej telewizji, w tamtym okresie kierowana była do kobiet. One zwyczajnie musiały chcieć być piękne, seksowne, ogarnięte, inteligentne i posiadać te wszystkie cechy, które dawno temu Edith Piaf miała w głębokim poważaniu, nie mówiąc już o kompletnie odmiennej modzie z czasów Rembrandta. Te reklamy musiały na mnie wywrzeć ogromny wpływ skoro do tej pory je pamiętam. Myślę jednak, że wiele się nie zmieniło. Nie wiem jakie są współczesne proporcje reklamowe bo nie oglądam telewizji, jednak czytuję to i owo, rozmawiam z tym i tamtym i okazuje się, że jeśli się jest wściekłym, jeśli się krzyknie, albo co gorsza ma się w domu tłuste kafelki w kuchni lub plamy na podłodze to znaczy, że się jest matką z marginesu i od takich należy się trzymać z daleka. OooooooooooooooooooooooKkkkkkej;) No to po mnie;)

Otóż wstałam, młoda najmłodsza śpi, starszaki poszły do softplay'a. Ja na dziś zaplanowałam porządki. Nikt mnie nie zmusza, nikt nie czyni wymówek. Pewnie moi znajomi są tak samo wypaczeni jak ja, albo mają poważne kłopoty ze wzrokiem;) Sama! Ja sama chcę posprzątać!
Nie! Bo ten bałagan, na który właśnie spoglądam (z szyderczym już uśmiechem) wcale nie robi mi dobrze, wręcz bardzo drażni moje minimalistyczne poczucie estetyki, ale mnie naprawdę bolą ręce i naprawdę jestem zmęczona. Mogę poprosić kogoś żeby mi posprzątał, mogę nawet za to zapłacić, żeby nie mieć poczucia, że wykorzystuję dobroć bliźniego, ale ja tak nie umiem. Bo ja muszę po swojemu!!! I mamy pozamiatane bo.... sama nie mam siły, nikogo nie poproszę więc bałagan zostanie bałaganem chyba, że przybędą krasnale z Islandii....

Ale! Ale!!! Może i bolą mnie ramiona, siadają kolana i nadgarstki, jednak palce są sprawne, a mózg aż paruje od chęci zrealizowania pomysłów. Tych się zrodziło tyle, że się nie dziwię, że mam nadwagę! No bo jak się tyle dzieci nosi.......!!!!:) Taaaa, zatem okres wydłużonego macierzyństwa procentuje u mnie wycieńczeniem, niespożytą energią intelektualną i megabałaganem. W walorach dodatkowych istniejącej sytuacji znaleźć także można: uśmiech, radość, szczęście, priorytety, coraz częściej praktykowane odpuszczanie. Przyznam, że pakiet dodatkowy smakuje tak bosko, że szara codzienność już tak nie razi;)

Uśmiecham się ponownie, tym razem bez szyderstw i bez lusterka. Uśmiecham się do Ciebie, kobiety zwyczajnej, która ma w domu bałagan jak ja i marzy o chwili ciszy, samotności i błyszczących, czyściutkich komnatach. Uśmiecham się i mówię, usiądź, napij się herbaty i pamiętaj, że nie jesteś sama:):):)

Ściski dla wszystkich megamaszyn! :):):)





Ps. Zdjęcia wzięte z internetu:)

2 gru 2015

Rutyna

Wczoraj pisałam o strefie komfortu i o tym jak można oswajać nowe sytuacje poprzez ich wywoływanie. Dziś poniekąd kontynuuje moje przemyślenia. Spoglądam teraz na siebie i widzę jak ciężko mi wykraczać poza strefę komfortu zawsze, gdy rozważam to kryterium, i jak traci ono na znaczeniu gdy zwyczajnie koncentruję się na tym co robię. To niezwykłe jak wyeliminowanie takiej lub innej myśli może dopomóc lub przeszkodzić w codziennym życiu.
Myślę, że inspiracją do tych przemyśleń są moje dzieci, bo obserwując je, w jaki sposób stawiają sobie wyzwania zaczynam przyglądać się sobie. Jak ja sobie radzę z wyzwaniami? Czy patrzę na nie z zadyszką na samą myśl, że mam się nagimnastykować, czy oczy mi wychodzą z orbit na myśl, że zaraz będzie ta upragniona adrenalina...


A przekraczanie siebie, czyli poszerzanie swojej świadomości, zyskiwanie różnorodnych doświadczeń jest niczym innym jak treningiem, sposobem na życie i jeśli tak się je traktuje to opadają emocje, a zostaje koncentracja. Lęk? Nie wiem.
Jest lęk? Powiedz mi, kiedy pojawia się lęk i dlaczego? Kiedy tak naprawdę się boisz?


Niebawem miną cztery lata odkąd jestem mamą i dochodzę do wniosku, że rutyna jest zbawienna, porządkuje rzeczywistość, nie wymaga wyjaśnień, ułatwia codzienną egzystencję. Ten sam czas pokazuje mi jednak, że rutyna nie stanowi ani jednej z moich twarzy. Mam na myśli taką pełną rutynę, od której niemal zależę. Mimo iż trwam w ułożonym świecie jakiś czas, moja głowa wciąż sunie na torze wyścigowym przykurzonych marzeń i planów. Miłe to. Miłe jest wiedzieć, że niezależnie od czasów można byś tym kim się jest, że niezależnie od okoliczności, można samego siebie zachować.


Udanego wieczoru:)






I wina na stole
i butelki na stole
Życzę Ci też świecie
świętego spokoju
bez presji, bez złości, bez wspomnień


I życzę Ci tej chwili, która minęła
i była jedyną na osi życia
stuprocentową wariatką


Życzę Ci wina i to nie jednego
I wódki też Ci psiakrew życzę
bo życia nie zmienisz
świata też nie
choć może go tworzyć
zwyczajnie go tworzyć

1 gru 2015

Odwaga? Strefa komfortu? Norma-lność...?

Wieczór jest. Ciemno jest. Flamma nie ma ale jest prawie przytulnie. Jest cicho.... Cisza to taki stan, którego pragnę najbardziej za dnia:) I jest cicho:)


Dawno nie czytywałam ani blogów, ani książek bo niby kiedy to robić? Jednak nie czytałam nie tylko z powodu braku czasu bo z tym sobie właściwie radzę, ale po to by nie zanieczyszczać sobie przeładowanej mózgownicy. Właściwie jeśli czegoś nie przeczytam, nawet czegoś mega popularnego to cóż się stanie? Słońce zgaśnie? Góra z górą się zejdą? Nie, najwyżej wezmą mnie za dziwaczkę. A że czuję się coraz bardziej komfortowo w sosie własnych dziwactw, doprawdy, coraz mniej mi w życiu przeszkadza co inni, jak inni i z kim inni.
A tak poważnie, to pamiętam zasłyszany dawno temu w Trójce wywiad z Hanną Banaszak i jej słowa o tym, że ona niczego nie słucha. To było fascynujące i odkrywcze, ona nie słuchała bo szukała dźwięków w świecie. Szukała dźwięków, słuchała dźwięków. Bardzo mi to utkwiło w głowie, bo i dźwięki są dla mnie ważne i właśnie to ograniczone zaczytywanie się jest mi bliskie. Ja zwyczajnie jestem 'u siebie', a że ciągle toczą się tam 'u mnie' jakieś dyskusje, nie mam weny do czytania:)


Myślę sobie, niedawno rozmawiałam z koleżanką o tutejszym systemie edukacji i podjęłyśmy też temat kar, które rodzice muszą płacić jeśli nie poślą dziecka do szkoły (w konkretnych przypadkach) i ona przytoczyła mi genezę tych kar. Ja historii nie znałam bo wówczas gdy tę procedurę wprowadzono, ja nawet w myślach nie zbliżałam się do UK, co dopiero fizycznie.... Wyjaśniła mi, że to odpowiedź na zaniedbanie dzieci, na to, że nie chadzały one do szkół, nie uczyły się, itp. I dodała, coś w rodzaju, że jestem w środowisku rodziców, którym zależy więc wydaje mi się, że tak mają wszyscy, ale tak nie jest.


Wówczas kolejny raz dotarło do mnie, że coraz odważniej kroczę po drodze świadomych wyborów. I nie, już nie czuję się dziwaczką (paradoksalnie), czuję się po prostu sobą. To co jest fenomenem Wielkiej Brytanii i czego nie doświadczyłam w Polsce, to fakt, że tu każdy żyje naprawdę po swojemu i można wybierać, eksperymentować, wyszukiwać własne ścieżki do oporu bo różnorodność jest znakomita. Mając do czynienia z ludźmi, którzy kierują się różnymi zasadami, podejmują niekonwencjonalne (w moim i tylko moim odczuciu) decyzje sprawia, że ja czuję się zupełnie normalna. Bo normą jest tu bycie sobą (to bardzo subiektywny pogląd!!!!).
Jest jednak coś co mnie trochę przeraża. Fakt, że jakaś zasada (--> kar szkolnych za nieobecność dziecka) została wprowadzona w życie jako reakcja na aktywność większości. I tu się okazuje, że daleko mi do większości... Nie, nie boleję nad tym faktem ani trochę. Jak wcześniej wspomniałam dobrze mi we własnym sosie, jednak taka sytuacja zmobilizuje mnie chyba do przeczytania Orwella w oryginale bo przeczuwam, że tłumaczenie nie oddaje pełni geniuszu tej smutnej lektury....
Znowu zadaję pytanie, czemu inne zwierzęta żyją jak zwierzęta, a ludzie wciąż jak ludzie?


Myślę sobie teraz, że moje życie nie jest totalitaryzmem, anarchią czy czymś podobnym. Nie jestem kompletnie anty do wszystkiego co ogólnie akceptowalne bo i chadzam do lekarzy i podaję syrop i środek przeciwbólowy jak trzeba. Pewnie gdybym mieszkała w Polsce, nie stać by mnie było na super organiczny olej kokosowy i jakieś inne wymysły matki wariatki, i nie żyję po to, żeby udowodnić, że to co wszyscy mówią/robią/myślą, itp. jest złe tylko cieszy mnie, że czuję się już na tyle odważna, że chętnie idę własną drogą. I nawet nie mam potrzeby określać tego odwagą tylko stanem naturalnym. A 'odwaga' pojawia się gdy zmienia się perspektywa... na przykład wówczas gdy któraś z moich cór przekracza własną granicę komfortu.
No tak, pewnie im więcej takich granic człowiek przekroczy, tym pewniejszy się czuje i nie potrzeba mu już nawet odwagi bo ów stan przeradza się w naturalny styl życia. To chyba może prowadzić do szczęścia, odkrycie kim się jest, do czego się jest i jakimi ścieżkami się chce podążać. To chyba daje też i wolność i wyklucza

20 paź 2015

Ani jajko ani kura tylko ja

Uciekly mi polskie znaki wiec ten wpis bedzie ich pozbawiony. Mea culpa. Wierze, ze wybaczycie.

Chce zajac tylko chwile. Sobie i Tobie, jesli zechcesz odczytac ten wpis.
Piekne sa inicjatywy pomocy, wszelkie systemy bardziej lub bardzo bardziej motywacyjne. Piekne sa metody pomocy systemowej, ktorymi sie uwzniosla prawo handlowe. Piekne sa idee, ktore dbaja o dobro spoleczenstwa. Ja jednak wyczuwam, ze to nie moja podroz. Jakis czas temu zaczelam isc indywidualna droga. Droga raczej wiejska, czesto lesna sciezka, gdzie ludzi jest malo, a spiewu ptakow calkiem sporo. Droga, po ktorej nie chodzi sie po to by sie spieszyc, na pewno nie biegnie sie tedy do pracy czy szkoly.... Zawsze gdy moja droga biegnie w kierunku autostrady, gdzie jest duzo ludzi podazajacych w tym samym kierunku - mnie to fascynuje, napawa moca, potem zas.... okazuje sie, ze lubie byc czescia takiego wyscigu ale tylko przez chwile, jakby to miala byc krotka przygoda, zaczerpniecie innej pasji do zycia niz ta, ktora jestem przepelniona. Zatem dopoki moge byc uzytkownikiem autostrady tak dlugo jak sama tego chce - jest cudownie. Wiem, ze jestem wolna i sama dokonuje wyboru. Jesli jednak jestem zobligowana by jechac o wiele dalej niz chce bo tak nakazuje trasa - wole na nia w ogole nie wkraczac. Ona mi juz szczescia nie da.

Szczescie.... Niby sprawa powszechna, a jednak zapomniana. A ja przypominam sobie o niej teraz, gdy coraz czesciej zadaje corce pytanie: 'Czy jestes tam szczesliwa?'. I nie chodzi o moja corke, ale o samo pojecie szczescia. Sama o nim zapomnialam. Sama przestalam o nim myslec. Owszem, mam w glowie bycie spelniona, osiagajaca cele, ale o szczesliwej mnie.... Zapomnialam. Niewiarygodne, prawda?!?! A jednak wydaje mi sie, ze nie jestem odosobniona w tej amnezji... Zatem gdy wkraczam na autostrade, z ktorej nie moge zjechac wowczas gdy to wedlug mnie odpowiednie - przestaje byc na niej szczesliwa i tyle. Pytanie jednak dotyczy organizacji takiej trasy, czy to mozliwe by autostrada miala zjazd co kilometr???? Otoz to, organizacja jest wazna, ulatwia zycie I tego nie podwazam i mysle, ze dopoki jest ona tworem spolecznosci by tej spolecznosci sluzyc - jest swietna. Kazdy ma prawo wyboru, czy z niej korzystac czy nie. Jesli jednak jest to organizacja narzucona, ktorej nalezy przestrzegac bezwzglednie I poddanczo - znowu staje w opozycji....

To chyba kwestia osobowosci, jedni lubia byc prowadzeni, inni lubia prowadzic. Jedni lubia makijaz, inni lubia naturalnosc, wreszcie, jedni potrzebuja swiata zewnetrznego, inni swiata wewnetrznego i tak dalej.... Kazdy ma inna podstawe by myslec I reagowac w taki lub inny sposob. I nawet jesli wybieram ciagla podroz po autorstradzie to I tak, gdzies tam w glebi wyboru takiego dokonalismy przez to jacy jestesmy. Nie probuje rozstrzygnac dylematu czy jajko czy kura, czy Darwin czy Biblia, jedyne czego obecnie dokonuje to potwierdzenie, ze ja jestem jakas i to wlasnie z tego powodu sa rzeczy, ktore mi odpowiadaja, inne zas nie.

26 wrz 2015

Po długim milczeniu bez zbędnego tytułu

Pamiętam taki czas, gdy pisałam każdego poranka. Myśli miałam dużo do przekazania, emocji zapewne jeszcze więcej, kawa w kubku na stole, ja cała mokra po porannym prysznicu, Flamme szczekający na podwórku.... Pamiętam, że wówczas dużo rozmawiałam, mało spałam, mnóstwo pisałam (nie tylko blogując), tworzyłam swój internetowy świat by wracać do rzeczywistości, która nie dawała ani spokoju ani szczęścia.
Teraz nie piszę wcale. Można sądzić, że dlatego, ponieważ mam tylko dwie ręce, a dzieci troje więc jak to wszystko ogarnąć? Jednak ja skłaniam się ku myśli, że zwyczajnie intymność mojego obecnego życia jest dla mnie tak istotna, że nie mam ochoty na odkrywanie przed światem tego co dzieje się za zasłoną prawdziwości.
Stan ów chyba się zmienia. Sama obserwuję swój stosunek do świata wówczas gdy byłam mamą po raz pierwszy i teraz, gdy pełnię tę funkcję trzeci raz. Świat jest... chyba taki sam. Ja jestem.... już kimś innym. Zakres moich zainteresowań uległ ogromnym przeobrażeniom w ciągu ostatnich trzech lat choć pozostaję wierna tym, które istniały od niepamiętnych czasów. Świadomość bezimiennej funkcji społecznej wzrosła bardzo, świadomość płynności i zamienności jednostki ludzkiej wciąż się chyba poszerza, ogromna praktyka z zakresu spotkania kultur i mentalności jest codzienną szkołą życia. Faktycznie, wówczas gdy zrezygnowałam z pracy i postanowiłam wyjechać, nie sądziłam, że moje życie potoczy się właśnie tak jak się toczy...
Ludzie wierzą w różne teorie. Ludzie zgrupowani są wokół bogów i Bogów. Ludzie wyznają różne zasady, w zależności od własnych doświadczeń i nabytej wiedzy w jakiś sposób determinują podejmowane przez siebie decyzje. Ludzie zmieniają poglądy. Ludzie twierdzą, że mają rację. Ludzie żyją wciąż na rozdrożu gdzie poddawani próbie, określają każdorazowo własną tożsamość. Jedni są ulegli i w uległości swojej widzą pełnię szczęścia i spełnienia, inni zaś sugerują że drogą do spełnienia jest wykorzystanie własnego potencjału, który według jednych jest bezgraniczny, według innych łączy się z odpowiedzialnością.
I tak się opieramy o siebie wyznając różne teorie i ciężko jest się nam spotkać.
Bo jak pogodzić przekonania pielęgnowane od dzieciństwa z rzeczywistością, która mocno tym przekonaniom przeczy? Jak uśmiechnąć się do rzeczywistości, wobec której ma się ciągłe podejrzenia? Jak wreszcie iść naprzód mając na grzbiecie coraz cięższy worek doświadczeń? Można tu zastosować jakiś minimalizm? Można pokusić się o trwanie w chwili? Teoretycznie można, w praktyce natomiast to prawdziwe wyzwanie. Nie, nie twierdzę, że niemożliwe, twierdzę jednak, że każda nowa sytuacja jest wyzwaniem i nie lubię gdy na siłę się mnie przekonuje, że wszystko jest cacy i uśmiechniętym można być zawsze, nawet w sytuacji, która wywołuje dreszcze.
Odkrywanie w sobie sieci zależności, tych z dzieciństwa, z przekonań narodowych, z inklinacji duchowych i wszelkich tego typu bytów sprawia, że maleje we mnie pewność, że ja to ja, rośnie zaś iluzoryczność świata, w którym jestem i który nota bene tworzę.

Kto wie, może każdy poród i każde urodzone dziecko wnosi do życia kobiety takie doświadczenie, które zmienia jej światopogląd nieodwracalnie? Może uczy jakim ma ona być człowiekiem, jaką ma być kobietą? Może każdy poród to lekcja, a dziecko to nauczyciel? Nauczyciel, z którym można powtarzać ten sam materiał tak długo, aż się go wreszcie opanuje w stopniu, w jakim to jest danej kobiecie potrzebne? Może te momenty oczekiwania, trwogi, bólu i życiowego chaosu są zwyczajnym przystankiem na trasie do samospełnienia?

Proces twórczy w pełni. Może nie iskrzy i nie błyszczy jak maszynowo wyprodukowany przedmiot, jednak staje się, z chwili na chwilę bardziej świadomie.

29 cze 2015

Proces

Tak sobie myślę... Oszalałam czy normalnieję? Uderza mi woda sodowa czy dojrzewam? Bo interpretacja to świat bez granic. A jakie jest moje odczucie??


Czuję, że zaczynam żyć, coraz świadomiej realizować siebie. Widzę, że stałam się cierpliwsza, myślę kategoriami lat i nie obawiam się czasu. Mam więcej obowiązków i więcej odwagi by sięgać po skryte marzenia - staję się bardziej precyzyjna. Częściej odczuwam zmęczenie. Z coraz większą pewnością stawiam kolejne kroki w kierunku, który napawa mnie radością. Z jednej strony mam mniej czasu, z drugiej więcej doświadczenia.
Dziś kupiłam instrument. Patrzę na niego inaczej niż dwadzieścia lat temu, wtedy gdy zaczęto mnie na nim uczyć grać.


Więcej precyzji. Tak, w moje życie wkroczyło więcej precyzji.

24 maj 2015

Zasłyszana historia


Mam wrażenie, że nie mam o czym pisać. Wszystko już zostało stworzone. Jedyne co mogę to od czasu do czasu powiedzieć co myślę. Nic więcej.

„Twoje życie do Ciebie należy!”, „Możesz być kim chcesz!” i inne hasła w podobnym tonie sprawiają, że łyka się je tak szybko jak cudownie sączy dobre wino. Perspektywa wolności jest tak bardzo upragniona przez człowieka, że gdziekolwiek pojawia się nadzieja tam łatwo popaść w pułapkę. Coraz bardziej mnie razi brak wolności bycia tym kim się jest w imię obiecanej wolności, kreowanej przez innych. Coache, systemy motywacyjne piramid, ludzie sukcesu – większość z nich bazuje na tym, że potencjalny kandydat na wolnościowca jest gotów tu i teraz na obranie jakiegoś kursu (najczęściej opłacalnego dla lidera) by zyskać wolność. Ładnie się to określa rozwojem osobistym, prawda jest jednak taka, że idzie o kasę. Oszustwo owych systemów motywujących człowieka do podejmowania niejednokrotnie radykalnych decyzji wspomagane jest jeszcze haniebnym (w tym przypadku) hasłem pomocy drugiemu człowiekowi. Bo inni potrzebują by wskazać im drogę.. Tak, tak, a mesjaszy tyle ile krów na pastwisku.

Jak się nad tym zastanowić to tylko prawdziwie szczery przyjaciel, rodzic, duchowny, ktoś kto jest ludzki i autentyczny w swojej roli wysłucha i wesprze drugiego w potrzebie. Nie wiem czy taki ktoś ma podawać rozwiązania. Mam przekonanie, że nie o pokazanie drogi chodzi bo kto poszukuje, znajdzie, ale o współtowarzyszenie, akceptację pomimo wszystko, w każdej sytuacji. Myślę, że tu jest wolność. Wolność i bliźniacza jej odpowiedzialność.

Przeczytałam niedawno o pewnej sytuacji rodzinnej. Banał, ona chce by on zrobił w domu coś, a on siedzi przed kompem i nie chce. Pod treścią sytuacji popłynęła lawina komentarzy o tym jaki to on jest, co ona powinna zrobić i że w ogóle jak to jest możliwe by z kimś takim marnować życie. I pojawiło się kilka osób, które z serca napisały dobre słowo, byli i tacy co igrali sobie słowami drwiąc z autora, a byli i ci, którzy pisali – zrób tak i tak, ja właśnie tak zrobiłam i teraz jest cudownie. Tradycyjne: „skoro mnie się udało, to tobie też może się udać.” znalazło się w stosie słów komentatorów tylko jakoś w tym ferworze paplaniny nie zauważyłam takich, którzy spojrzeliby na sytuację z empatią. Jesteśmy już tak przeraźliwie wypaczeni, że zupełnie naturalnie uzurpujemy sobie prawo do mówienia innym JAK ŻYĆ! A to przecież absurd! Gdy się nam rodzą dzieci to się dwoimy i troimy by je rozwijać, potem szukamy dobrych szkół i posyłamy na zajęcia dodatkowe. Po to tylko by dzieci były zdolne poradzić sobie w życiu. A tu nagle stajemy się stadem baranów, w którym każdy odbierając drugiemu prawo do samostanowienia mówimy innym jak się powinni zachować!

To nie jest wolność – to że trzeba tańczyć jak nam zagrają. Wolnością jest gdy przy muzyce można tańczyć, śpiewać lub zwyczajnie jej słuchać. Nie ma wolności tam gdzie ktokolwiek mówi co powinnam zrobić. Nie ma wolności tam, gdzie odbiera się człowiekowi prawo do jego przeszłości, teraźniejszości, emocji, sposobu reagowania i słabości. Naprawdę nie każdy ma w życiu odnieść sukces (we współczesnym tonie), nie każdy ma móc wziąć życie w swoje ręce, nie każdy ma spełniać swoje marzenia, nie każdy ma być panem własnego losu. Każdy zaś ma prawo do własnej historii, wolności i odpowiedzialności.

Cieszę się, że spotykam na swojej drodze osoby, które nie mają interesu być moimi znajomymi...

30 kwi 2015

Bez tytułu

Pójście własną drogą sprawia, że dalej mi do nurtów, bliżej mi do siebie. To poszukiwanie nie ma końca, choć w każdej chwili jest jakby na krawędzi.

6 kwi 2015

Bierność

Tak sobie myślę, że już po Świętach, choć w Polsce dopiero teraz zaczyna się to odczuwać. A tu, gdzie obecnie jestem odczuwało się radość bo wreszcie dopieściło nas Słońce! Różne szerokości, różne odczuwanie, prawda?
Wciąż walczę z biernością bo nie mam jej w naturze. A bierna znów jestem. Z wyboru. Siedzę i nic nie robię. Siedzę i tylko poznaję. I obserwuję i czytam i właściwie się nie nadwyrężam. Te obserwacje mi zawsze doskwierają bo najpierw bym chciała powiedzieć, że oni to..., oni tamto..., a prawda jest taka, że to wszystko siedzi we mnie. I tak myśli galopują, że na koniec pościgu z radością się oddalam i przestaję czytać i się przyglądać. Wtedy wkraczają do mojego jestestwa pytania o moje sprawy, takie zupełnie moje, które dotyczą mojego życia. I słowo daję - zawsze się do siebie uśmiecham gdy zdaję sobie sprawę z faktu jak wiele czasu spędzam na przeżywaniu nie swojego życia. A wiem, że wcale nie jest tego tak dużo!!
Karkołomne rozmyślania prowadzą mnie jednak tam gdzie chcę być i wtedy moja bierna egzystencja odpowiada mi tak cudownie, że pragnę ów stan utrzymać i czynię tak z ogromną radością:)

25 mar 2015

Zmęczona

Nawał informacji mi ostatnio poważnie doskwiera. Faktycznie, nie idzie o to by zapamiętywać, uczyć się i gromadzić w mózgach kolejne dane, ale o to by w tym natłoku pozostać zdrowym psychicznie. Podejmowanie decyzji staje się koszmarem bo czynników wpływających na konsekwencje jest mnóstwo i okazuje się, że nigdy jedna decyzja nie dotyczy tylko jednej osoby. Nie ma już wolności podejmowania decyzji, nie dlatego, że jest cenzura, ale dlatego, że społeczeństwo samo z siebie stało się bytem policyjnym.
Od lat nie oglądam telewizji, może z dziesięć, może trochę mniej lub więcej. Radio publiczne też poszło w odstawkę, wybieram sobie raczej tematyczne, muzyczne klimaty, a że współcześnie w jednym miejscu można słuchać całego globu - upajam się. Pozostaje internet z jego społeczną siłą i mocą osobistych stron i blogów, na których autorzy są ekspertami. Jak się nad tym zastanowić - też pułapka bo niby wybieram intuicyjnie, ale moja intuicja wciąż zakażona naleciałościami, nigdy całkowitej prawdy nie powie... Zonk!

Nie wiem czy ludziom jest naprawdę dobrze w tym cudownym świecie, ale mnie nie. Nie piszę z pozycji eksperta bo nim nie jestem. Ten blog jest notatnikiem pewnej kobiety, która lubi się czasem wypowiedzieć.
Nie jestem nudziarą, dla której życie jest 'niemożliwe'. Nie jestem też skoczkiem spadochronowym, myślę, że jestem kimś pomiędzy, kimś kto idzie swoją drogą. I znów, biorąc powyższe pod uwagę, mam takie smutne przekonanie, że wcale moja droga nie jest do końca moją. Ale cieszę się, że choćby w zakresie zależnym ode mnie - idę tam gdzie mnie oczy niosą.
Jakiś czas temu zaczęłam stwarzać środowisko, któremu bliskie były zagadnienia, którymi i ja się interesuję. Okazuje się, że poznałam kilka wspaniałych osób, z niektórymi nawiązując cieplejsze relacje. To taki mały świat, w którym każdy ma swoje miejsce. Mój świat więc ja sama mam w nim miejsce. To jest ważne, bo okazuje się, że z bezkształtnego bytu udało mi się stworzyć zarówno siebie jak i swoje środowisko i nadać całości kształt, który mi odpowiada. Oczywiście są w tym tworze niedoskonałości, niemniej jednak schemat jest na tyle klarowny, że można się czuć bezpiecznie. Tworzenie jakiegokolwiek bytu społecznego zwykle daje możliwość obserwacji jednostek (jeśli się ma na to czas), bowiem ludzie pojawiają się z jakiegoś powodu, działają także motywowani czymś tam i czasem zostają, a czasem odchodzą ponieważ coś w życiu się wydarzyło co wpłynęło na decyzję o postawieniu kolejnego kroku. Te motywy, o których tu wspominam są bardzo ciekawym obiektem obserwacyjnym. Bez złośliwości można powiedzieć, że ludzie mając ugruntowane powody osobiste, mogą dać lub sprzedać swój czas bo i tak wiedzą jakiej zapłaty (i w jakiej formie) mogą się spodziewać. I uważam, że jeśli jest to postawa otwarta to warto ją wspierać, jeśli jednak ludziom wyrastają lisie ogony, lepiej zmienić taktykę. Tworzenie środowisk daje właśnie ową możliwość poznania ludzi - kim oni naprawdę są. Bez zaglądania w znaki zodiaków, numery, litery imienia i nazwiska - można człowieka poznać również po tym jaki jest w misyjnej działalności. Motywy zawsze się ujawniają, prędzej czy później, jednak ujawniają się i myślę, że gdyby lisy miały poczucie wstydu - płonęłyby odkrywając swoje prawdziwe oblicze. Bo mądry obserwator tylko obserwuje, nie musi już wchodzić w dialog.

Tak, nie jest to pierwsza ani jedyna społeczność, którą zorientowałam wokół misji (takiej lub innej) i znając samą siebie - pewnie nie jest to grupa ostatnia. Jednak obecnie mam poczucie jakobym chciała pójść dalej, w kierunku Amishów, w kierunku wspólnoty życia, gminy opartej na wzajemnym szacunku i dobru każdego jej członka, bez wyzyskiwania młodszych, starszych, ani tych co więcej mogą lub potrafią, raczej z wzajemną dbałością o potrzeby jednostek i całej społeczności. Dlaczego??? Bo nie czuję się bezpiecznie w świecie, w którym żyję. Nie pozwalam dziecku iść za mną na chodniku (niedawno na Fb pojawił się kolejny 'genialny' tekst o tym, czego to mamy uczyć dzieci o świecie i był między innymi punkt o zaufaniu do świata, ludzi.... - cóż, odbiegam od ideału), coraz poważniej przysłuchuję się relacjom z przedszkola, szukam na mapie miejsca, do którego można by się schować i być w miarę możliwości bezpiecznym 'sobą', itp., itd. i co chwila sztywnieję na wieści o zagrożeniu. A tych jest ostatnio mnóstwo, od sztucznego jedzenia, przez szczepionki i małżeństwa z nieletnimi do wojen i terroryzmu docierając. No to gdzie mam spojrzeć, żeby było dobrze? Gdzie się ukryć, żeby było bezpiecznie? Przecież ten świat jest paranoidalny!

Najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie zmęczenie. Może dlatego, że sama jestem na takim etapie życia, że 'mama jest zmęczona' i ma to wpisane w genotyp macierzyństwa, jednak myślę, że doskwiera mi też inny rodzaj zmęczenia - ów zbiór informacji, które tworzą świadomość o istniejących zagrożeniach i ciągłe poszukiwanie metody na zwyczajne, bezpieczne i spokojne życie... I myślę sobie, że owszem, wszyscy spece od kołczingu uśmiechnęliby się teraz widząc we mnie potencjał na klienta, ale od razu odpowiem - DUPA, fakt, że ludzie się współcześnie nagminnie kołczują i terapiują nie czyni ich mniej podatnymi na niebezpieczeństwa. To, że zaczynasz robić powalającą karierę wcale nie daje Ci immunitetu na bezpieczeństwo, wręcz przeciwnie, jeśli się zachłystniesz swoim nieposkromionym potencjałem, możesz się stać łatwym kąskiem i uwierz mi - Twoi korporacyjni przyjaciele nagle będą mieć uwiązane ręce...
Tak, jestem zmęczona. Jestem zmęczona tym, że od kilku już lat nie przespałam ani jednej nocy i jestem zmęczona tym, że od kilku lat myślę jaką drogę obrać by wytrwać, nie zaprzedać siebie i stworzyć moim Skarbom warunki do względnie bezpiecznego i szczęśliwego życia. I tak jak mam świadomość, że za jakiś czas będę mogła znów przesypiać całe noce, tak nie mam pewności czy będę mogła spać spokojnie...

18 mar 2015

Metoda

Problem polega na tym, że nawet jeśli artykuły, fora i książki mówią o tym, że wpadliśmy w pułapkę informacji i będziemy zdrowsi jeśli znormalniejemy, wyluzujemy i zaufamy intuicji to my wciąż czytamy i szukamy. Bo przecież książka, która nawołuje do nie czytania i opowiada o szczęśliwości ludzi plemiennych napisana została po to by nas do tego modelu przekonać.

Myślę sobie... w pierwszym okresie życia mojej córki każdy mówił o tym, że dzieci są różne, mają swój czas i nie trzeba poganiać czworakowania, siadania, mówienia (lub milczenia:P), itp. bo każde dziecko rozwija się według własnego rytmu. Brawo! Byłam niezwykle rada, że tak można, ba, że tak jest nawet 'prawidłowo'. Dziecko jednak rośnie, wkracza w świat ludzi, systemów i cóż? Pojawiają się wykresy! A bo rączkę powinno układać inaczej jedząc łyżką, a to powinno być bardziej prodziecięce, a to ..... okazuje się, że wolność jaką posiadał mały człowiek zakończyła się mniej więcej po osiągnięciu trzeciego roku życia. I tak już zostanie.

Myślę sobie - być sobą - pięknie, problem w tym, że patrzę w lustro i średnio wiem kogo tam widzę. Czy ktokolwiek kiedykolwiek powiedział mi kim jestem? Czy ktokolwiek nauczył? Dał polecenie do rozszyfrowania, pracę semestralną do zaliczenia? Nie! Uczono mnie jedynie wiedzy, która obecnie jest częściowo przydatna, większość została jednak dawno zapomniana. Nie mówiono mi o moich predyspozycjach, potencjale, nie rozwijano pasji, a przecież to wszystko składa się na mnie. Kim więc ja jestem? Lekko rozbitym poszukiwaczem skarbu czyli siebie. Bo taki poszukujący łaknie spełnienia więc jeśli poczuje, że to już, macha wiosłami co sił w ramionach żeby tam dopłynąć. Najpierw zachwyt, euforia, niemal spełnienie gdy okazuje się po czasie, że to kolejny system. To nie ja, to system, który 'ja' polubiło. I co teraz? Odpływasz i dalej wypatrujesz co tam na horyzoncie.
Wszystko pięknie bo o to chodzi, owo poszukiwanie, tyle, że jak się jest człowiekiem dorosłym, lub za takiego się jest uważanym - warto by już znać takie podstawowe dane????!

Pojawia się zatem kolejna myśl - odejść. Odejść na jakiś czas, być głównie sobą ze sobą i własnym życiem i tam poszukać. Nie czytać, nie oglądać, nie rozmawiać tylko być. Być sobą na tyle na ile można. Być i poznawać co jest mną, a co tylko kurzem i naleciałością. Dbać, poznawać dalej i trwać przy sobie. Być ze sobą. Być tak długo aż ma się poczucie, że już wystarczy, że teraz można wyjść i spojrzeć światu w twarz.

Może to jest metoda?

16 mar 2015

Nadmiar

Myślę, że to wynik nadmiaru. Wie się coraz więcej i wciąż się szuka. Co chwila nowa informacja, kolejna konfrontacja i ciągle nie wiesz jaką masz podjąć decyzję. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią podjąć decyzję i głośno o niej mówić. Coraz mniej szanuję tych, którzy implikują we mnie strach poprzez rozpowszechnianie własnych przekonań. Wystarczy mi, że żyję w świecie, w którym cały system to jedna wielka szopka, i dopóki nie ma jednorazowych biletów na inną planetę - muszę tu żyć.
Tak, im dalej w las tym mniej wiem i mniej jestem pewna. Finał jest taki, że albo się obawiam, albo idę za tłumem albo odwlekam decyzje i szperam dalej. Ale jak długo tak da radę? Jak długo?

8 mar 2015

Era znachorów

Masz tak, że chcesz o czymś powiedzieć, napisać, masz w głowie mnóstwo myśli mądrych i głupich, i chcesz je wszystkie spamiętać do czasu gdy będziesz mogła wreszcie je wszystkie z siebie wystrzelić, a potem czas nadchodzi a Ty masz w głowie bielącą się biel??? Tak właśnie mam ja. Lata temu, gdy blogowałam, nie będąc jeszcze mamą, zapisywałam myśli na bieżąco. Właściwie rzadko zdarzało się bym nie mogła ich szybko przelać na papier. Dziś jest inaczej. Dzień pełen przygód, upadków, siniaków, awantur bo: "Mamo, Leila 'to' robi......!!!!!!", itp., itd. i gdy faktycznie nadchodzi wieczorna cisza i chęć spełnienia się w piśmie, porozmawiania z drugim człowiekiem - regres.

Cała masa znachorów dokoła. Jedni się znają na dietach, inni szczęśliwej rodzinie, jeszcze inni na tym jak odnieść sukces (to moi faworyci) i tak ciągle. Fala znachorów rośnie jak epidemia, a że życie ludzkie stało się teraz tak niemiłosiernie więzienne to każdy szuka czego mu trzeba. Ja sama poddaję się czarowi znachorów, dzieje się tak wówczas gdy mowa o czymś co sama pojmuję jako słabe i niedoskonałe. Jak już się wpadnie do lejka z życiodajnym nektarem to człowiek płynie i płynie rumiany od posmakowania czym jest spełnienie. Cudowną siłą współczesnych znachorów jest to, że oni zawsze wiedzą lepiej ode mnie co dla mnie jest dobre, zawsze są tak kuszący na początku, potem zaś przeradzają się w wymagające maszyny. Bo zawsze i wszędzie jest jakiś cel. Niekoniecznie tożsamy z moim osobistym celem...
Nie chcę powiedzieć, że jestem przeciwna nurtowi znachorów bo jakby nie było wiele się przy nich uczę i/lub dowiaduję. Smuci mnie natomiast fakt, że tak bardzo szukamy znachorów. Myślę o sobie samej - niby najmłodsza nie jestem, trochę już przeżyłam, sporo osób poznałam, a okazuje się, że są we mnie tematy wciąż drażliwe, takie, do których podchodzę z lękiem lub przynajmniej brakiem pewności siebie. I to jest właśnie kuszące - znaleźć znachora, który powie co i jak uczynić aby to się naprawiło!!!!!!!!! Ale, ale! Czemu coś naprawiać? Czemu sądzić, że to co jest - jest słabe, niedostatecznie dobre, mizerne, brzydkie, nie na czasie, itd.?
Myślałam, żeby napisać jak sama interpretuję sytuację, ale po co.

Napiszę tylko, że uwielbiam wspominać te czasy gdy z przyjaciółką spędzałam tony czasu, życie było jakieś takie klarowne i człowiek mógł być bardziej sobą niż z biegiem czasu.... Będąc dzieckiem zawsze mi się wydawało, że im będę starsza, tym będę bardziej niezależna, wolna i więcej spraw będzie ode mnie zależeć i poniekąd tak jest, jednak z drugiej strony czuję jak trudno mi być sobą istniejąc w świecie zależności, koncepcji, kanonów, itp. A przecież wcale nie śledzę tego co na świecie, ani polityki, ani świata mody. Wybieram dziedziny, które mnie aktualnie interesują i tam poszukuję, i wciąż widzę jak łatwo mi się poddać czarowi znachorów.
Można by zapytać skąd więc ta niepewność? Czy to kolejne dziecko systemu, czy wychowania czy geny tak się poukładały? Zadziwiające bo gdy obserwuje własne dzieci na początku ich przygody z życiem to nie widzę w nich ani trochę niepewności. Może w konfrontacji z nową osobą lub miejscem, ale to dość naturalne dla ich wieku. Śmiem więc twierdzić, że i ja byłam pewna siebie. Byłam, a nie jestem. Może ta choroba dotyka tak wielu ludzi, że faktycznie era znachorów jest odpowiedzią na przytłaczającą sytuację ludzi, którzy desperacko pragną powrócić do samych siebie..

7 mar 2015

Taki świat

Jest takie miejsce, gdzie czasu nie ma.
Taka kraina, do której się powraca.
Taki gest, za którym się tęskni.
Takie marzenie, które powraca nocami.
Jest taki świat, w którym jest dobrze.
Bez urazy, smutku.
Bez maski ni krwi.
Jest taki świat, w którym jestem.

A za oknem harmonijka gra....

Cisza

I znowu nadchodzi cisza. Piękna, zasłużona cisza. Plotki w ruch, podszepty, pytania.... A Ty siedzisz w swojej ciszy i spoglądasz z uśmiechem jak piszą scenariusze:)
Cisza jak ta nie znajdzie sobie równych. Cisza, w której wszystko możesz, niczego nie musisz, nikt na Tobie niczego nie wiesza, a i Ty jesteś łagodniejsza dla samej siebie. Litościwsza.... Łaskawsza...

Dawno temu chciałam zrobić samodzielnie urodzinowy prezent. Prezent nie byle komu bo mojej najbliższej przyjaciółce. Siedziałam po nocy z pomarańczową włóczką i kawałkiem tektury i coś mi nawet z tego pomysłu, który w wersji wyśnionej był tworem idealnym, pokracznie wyszło. Dzieło moich rąk było niezmiernie pokraczne, wręcz okropne, ja jednak siedziałam bardzo długo by je wykonać. Tak długo, aż mama zganiła mnie przypominając, która już była godzina. Pachniało brzaskiem.
Nie pamiętam czy wręczyłam ów prezent przyjaciółce czy jednak zakupiłam coś bardziej przewidywalnego i mieszczącego się w standardach urody przedmiotów, pamiętam jednak tę pomarańczową włóczkę i kawałek tektury i gitarę, która była efektem finalnym.

To jest ten stan, gdy wiesz, że czas jest dobry na to by działać lub by milczeć. Myślę, że tego się od razu nie wie, że człowiek się takiej mądrości uczy. Jest też taki czas gdy czujesz, że chcesz i bez względu na umiejętności zwyczajnie siadasz i zaczynasz coś tworzyć.
Czy to zmienia świat? Najprawdopodobniej nie. Ich świat pozostanie nienaruszony, Twój świat ulegnie jednak zmianie. Zapamiętasz tę pomarańczową włóczkę i niebo o świcie, tak mocno zapamiętasz jak te noce, gdy słuchałaś z innymi Topu Wszechczasów. Wtedy, gdy nie było jeszcze komputerów......... jak psów.
Wybaczcie Kochane czworonogi!

Są spotkania, które wiele uczą, osoby, które szlifują, sytuacje, które prowokują do podejmowania samodzielnych decyzji. Na początku smutek, złość, rozczarowanie, a potem... A potem różnie, raz duma, raz gorycz, a innym razem kolejny szlif diamentu. I nie ma w tym wszystkim jasności, nie ma celu bo życie się zwyczajnie toczy i nawet jeśli się nam wydaje, że mamy cel to właściwie gówno mamy.
Żyjemy! Mamy dar! Mamy niepowtarzalny i nieporównywalny dar. Każdy żyje zupełnie inaczej, doświadcza i interpretuje odmiennie i chociaż mamy tendencje do klasyfikowania i mądrzenia się to naprawdę nie widzę tego aby jakakolwiek filozofia, religia czy nurt, na który jest akurat popyt dyktował mi jak mam żyć i która wersja życia jest słuszną i niezastąpioną. Bo jesteśmy nosicielami daru, a każdy dar przyjmowany jest z radością i namaszczeniem, nie zaś wsadzany do pudełka z napisem: bogaty, biedny, newagowiec, katolik, itp.

Nadchodzi cisza. Sama nie przyszła, została zaproszona. Kto wie, może zrodzi się w niej jakieś mądre słowo, genialny pomysł, niepowtarzalne olśnienie?
Ta cisza, w której wiesz, że możesz nie działać, możesz nie istnieć i ani bycie ani nie bycie nie kosztuje Cię nic. Jesteś wciąż tym samym człowiekiem.

15 lut 2015

Oglądam filmy

Miało nie być o miłości. Miało nie być o emocjach. Dzień jak każdy inny. Ja, zmęczona. Oglądam filmy. Oglądam filmy.

Miało być o założeniach, jak nam z nimi dobrze i bezpiecznie. I może trochę o nich będzie bo przecież one porządkują świat. Jedna granica i dwa porządki. Jedno słowo, a dwa znaczenia. Zakładamy bo to nam ułatwia funkcjonowanie. Lubimy mieć jasność, lubimy kategorie i gatunki.

Czasem jednak można przeoczyć proste zdarzenia, spotkania, wypowiedzi, słowa, które mogły by wpłynąć pozytywnie na nasze życie, jednak nie dzieje się tak bo są niezauważone.

Oglądam filmy. Produkcje, które ogląda się w Europie. W życiu zaś dawno nie miałam do czynienia z takim obrazem. Otaczają mnie zupełnie inne dźwięki, obrazy, kompletnie odmienne punkty widzenia, tak bardzo różne, że jeden epizod w innej kulturze nie ma racji wyobrażenia w innej. Jednak są na świecie rzeczy niemożliwe. I gdy oglądam te filmy to czuję jak jestem odległa od świata, do którego należałam. Jak wielu rzeczy nie dostrzegałam wówczas, patrząc jedynie na świecące się gęby. Od razu powstaje we mnie pytanie - jak wielu spraw nie dostrzegam tu i teraz? Tylko dlatego, że z jednego systemu weszłam w inny i tak naprawdę moja głowa jest głównie wielkim projektorem, który wyświetla to co jest zanotowane na prastarej kliszy...

Nie, to nie jest wpis o miłości, choć przecież o niej nagrano większość filmów. To wpis o życiu, o codzienności, w której człowiek omija bezwiednie woń okruchów świeżo wypiekanego chleba.

12 lut 2015

Lekki zgrzyt zdziwienia

Zupełnie nie rozumiem czemu mnie to jeszcze pobolewa. To tak jak by stare, spróchniałe kości z poprzedniego żywota odzywały się wówczas gdy pojawia się jakiś zgrzyt we współczesności. Zadziwiające!!!
A jednak myślę sobie, że choć się mówi by nie oczekiwać, być wolnym od interpretacji, to jako człowiek - mamy do tych procesów myślowych tak wielkie prawo, że z nich korzystamy. Tam się jawią nie tylko myśli ale i uczucia i doświadczenie, coś co ludzi łączy i wiąże. To chyba dość naturalne, że do ludzi, z którymi coś nas łączy czujemy się w jakimś stopniu połączeni???

Tak, wiem, pewnie pomyślisz, że piszę brednie bo przecież logika nie może być logiczna niż jest. A jednak może... I wciąż można być zaskoczonym jak łatwo ludziom ranić uczucia innych bo ci inni są już zwyczajnie niepotrzebni. Jak łatwo przebierać w osobach bliskich, które są nam bliskie tu i teraz, a za chwile wyrzucać je do szuflady z napisem: "przedawnione", jak łatwo wreszcie, patrzeć na świat tylko i wyłącznie z własnej perspektywy, tej super subiektywnej, egoistycznej i egocentrycznej, tej, której brak empatii i zrozumienia drugiego człowieka.... Łatwo.
Łatwo się ludźmi manipuluje dla własnych celów. Łatwo się czerpie, a potem odchodzi. Łatwo też ludzi omotać, dać im trochę swojego czasu i uwagi by potem chcieć czegoś w zamian. To takie proste. To takie łatwe. Aż dziw, że większość z tych, o których teraz myślę wychowali się, funkcjonują i kierowani osobistym wyborem kultywują tradycje związane z cywilizacją miłości...

11 lut 2015

Akapit, który gryzie w głowę

Mam na myśli coś, co nigdy wcześniej mnie nie zastanawiało, nie wzbudzało emocji, nie powodowało przemyśleń. Wszak sama jestem blogerką!
Dziś jednak uderza mnie ilość blogów, w których ludzie rozbierają się do rosołu po to by w ten sposób wejść we współpracę z firmami, sprzedać powierzchnię reklamową, zwyczajnie i uczciwie zarobić na życie. Choć uwielbiam Francję i kocham Paryż to zawsze, gdy przypominam sobie schody na Montmartre, widzę te wszystkie okna pootwierane na oścież, słyszę głośne rozmowy, wspominam życie na widoku. I choć to nie jest idealne porównanie to taki obraz przywołują w mojej głowie blogi, które wrzuca się do kategorii, która już nawet nie nosi polskiej nazwy, bo czy po polsku można mieć jakiś styl, sposób na życie?
Kto wie, może dziwi mnie to tak bardzo, bo ja sama chcę na starość schować się bieszczadzkiej chacie i żyć z dala od tłumu, ale przecież dziś daleka jestem od takich pragnień, ciągnie mnie do ludzi i trochę martwi mnie, że aby zarobić na chleb, coraz częściej musimy się rozbierać...

Zastanawiam się w tej chwili nad tym jak bardzo człowiek musi się prostytuować by zwyczajnie i uczciwie żyć?

Ps. Może te słowa brzmią radykalnie, ale traktowałabym ten wpis jak akapit z szerszej rozprawy. Jest to zwyczajnie akapit, który obecnie gryzie mnie w głowę:)

Stan, który satysfakcjonuje.

Do niedawna pędziłam jak torpeda. Zajeżdżałam silnik, wymieniałam, wlewałam olej i jechałam dalej. Zwykle okres zacierania odczuwałam dość boleśnie - brakiem chęci do życia, witalności, jakiejkolwiek chęci bycia w sobie i w jakiejkolwiek grupie.
Od pewnego zaś, czasu idę wolniej, słucham co mi mówi moje ciało i intuicja, jestem spokojniejsza. Obecny stan jest chyba podobny do medycyny naturalnej - działa wolniej. Za wcześnie by mówić o skuteczności takiego wyboru w perspektywie osiągania celów, jednak już mogę powiedzieć, że teraz mam czas na bycie. Teraz bez pośpiechu zadaję pytania i szukam odpowiedzi, daję sobie czas na zadanie pytania w odpowiednim momencie, będąc bliżej ludzi staję się od nich coraz bardziej wolna, gdy pojawia się zmęczenie, zwyczajnie idę spać.
Nie wiem czy to minimalizm, czy jakiś sposób na życie, ale wiem, że im bardziej doświadczam profitów jakie płyną z takiego sposobu istnienia, tym chętniej się weń zatapiam. Na dodatek dostrzegam jeszcze jeden walor mojego niebytu w bycie, mianowicie czas na dojrzewanie poszczególnych decyzji, które mam podjąć lub podjęłam. Wygląda na to, że gdy pojawia się we mnie poczucie, że chciałabym je już zacząć realizować, to okazuje się to jednak niemożliwe i po czasie okazuje się, że ów brak możliwości to najistotniejsze aktywa, które ze spokojem gromadzę, rozwijam, oswajam się z nimi, po to by z nich skorzystać gdy nadejdzie odpowiednia pora. Po drodze bowiem, życie się toczy, mijają ludzie, zdobywam wiedzę dzięki czemu coraz pełniej nakreślam kształt decyzji.

Może to jest tylko chwila w moim życiu, może pozostanie tak już zawsze. Nie wiem i nie planuję tego. Wiem jednak, że bardzo mi taki stan odpowiada.

4 lut 2015

Każdy orze jak może!

Pewnie co jakiś czas każdy powinien uświadczyć mocy kubła zimnej wody na swojej głowie. To dodaje energii i witalności, jednak najpierw wprawia w osłupienie.
Piękny dzień był wczoraj, moje kolejne urodziny. Mnóstwo życzeń i serdeczności. Fajno, spontanicznie i radośnie. Kolejny rok życia za mną i kolejny przede mną. Kiedyś pewien Sycylijczyk przepowiedział mi długowieczność więc myślę sobie... Mam czas:)
Dziś także dzień pełen przygód, poważnych informacji i osobistych uniesień i tak ta mozaika doświadczeń prowadzi do wieczora, gdy w spokoju można usiąść i pomyśleć. Choć dziś dzień, widać, szczególny bo nawet wieczór nie należy do spokojnych...

Na pierwszy rzut oka można by pisać o zaufaniu, zawodzie, głupocie i tego typu smutnych doznaniach jakie czasem chadzają po ludziach. drugiej jednak strony myślę sobie, że to już było. To było i będzie bo większość z nas przechodzi przez ten jednopoziomowy sposób postrzegania świata. I choć przez kilka godzin ja także musiałam sobie poradzić z nieoczekiwanym wydarzeniem, którego byłam świadkiem to teraz myślę sobie - to nie do końca moja sprawa.

Moją sprawą jest moje życie.

18 sty 2015

Rozłam

Jeden mur, drugi
Jedna jakość, inna
Jeden monopol, kolejny
Wszystko jedyne, słuszne, niepodważalne...
Każdy wie, że... i dlaczego!
Każdy stoi po słusznej stronie

Rozłamu rozłamem nie zwyciężysz.

15 sty 2015

Nadziejo wierna nieznajoma

O niepewnej pewności pisał ksiądz Twardowski:
"... Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście...). Uwielbiam jego wiersze, uwielbiam pokorę i uśmiech. Nie byłam na pogrzebie. Rozchorowałam się. Nie byłam na Mszy. Tak wyszło. Znam jednak i czuję jego słowa jak swoje własne. Tam jest nadzieja, zwyczajność i uśmiech. W jego słowach jest tyle prawdy, którą co jakiś czas rozumiem inaczej. Tak, powracam do słów myślami, tak jak do melodii i do piosenek. Powracam bo choć się nie uczyłam na pamięć to znam to co jest dla mnie ważne. A jego słowa są ważne.
On daje nadzieję. Nie ma znaczenia czy się w Boga wierzy czy nie, on daje prawo do nadziei. A co to nadzieja? To przyszłość czy teraźniejszość? To akcja czy pragnienie? To czynność czy bierność? Czym jest nadzieja wówczas gdy jej brak?
Od kogo zależy czy moje jutro będzie dobre czy nie? Od kogo zależy czy moje jutro w ogóle będzie? Od Boga? Od okoliczności? Ode mnie?

Bo może wszystko jest zupełnie odwrotnie niż ja myślę? Może nie ma mnie, jest tylko cień? Może nie ma Boga, są tylko przypadki? Może nie ma ludzi, są tylko iluzje? Może to wszystko co robię, fakt, że piszę w tej chwili nie istnieje więc jest pozbawione sensu, a może jest zupełnie przeciwnie? Może piszę niezmiernie ważne dla kogoś słowa? Może ktoś tu wyczyta niepokój, a ktoś inny odnajdzie nadzieję. A przecież słowa są jedne! To ten sam tekst wybrukowany pytaniami?

Ostatnio boli mnie głowa. Tak się dzieje od kilku dni. Tak się dzieje z pewnego powodu, właściwie tematu, który co i rusz podejmuję i tonę w zagadnieniu jak rozbitek bez sił i chwytam się przyzwyczajeń by obronić się przed tym co nowe i tak super logiczne i proste... I ten lęk, że wychowałam się w kulturze kompletnego kłamstwa, jednak kłamstwa tak skrzętnie ukrytego i tak pięknie ubranego w formę, że uwierzyłam w jego prawość. I gdy tylko pomyślę o tym, że mogłam się dać tak oszukać i że cała moja rodzina, moi znajomi i kraj pochodzenia, a nawet kontynent, że my w większości daliśmy się omamić kłamstwu to czuję się źle, boli mnie głowa, zbiera mi się na wymioty. A najgorsze, że życia mi nie starczy by to wszystko zweryfikować, no i skąd pewność, że źródła do których mogę dotrzeć są wiarygodne?
A jeśli ci oni mają rację? Jeśli ich inność, tak straszna, ascetyczna, wręcz więzienna jest tą prawdziwą prawdą, a nie iluzją. Co jeśli oni są w prawdzie, a my w zakłamaniu????
A co jeśli nie ma żadnego kłamstwa, są tylko podszepty? Co jeśli powinnam trwać i nie zadawać pytań, które wciąż sączę jak dobre, czerwone wino? Co jeśli prawda jest tu gdzie moja historia??

Temat zbyt delikatny by nazywać go po imieniu. Nie tu i nie teraz. Mój wewnętrzny dialog się toczy. Tu tylko pozostaje ślad cieni. A mnie znowu boli głowa.

A oni tak pięknie mówią, że ludzie wierzą. Ja wierzę.

Poszukiwaczem jest być pięknie. Tylko te chwile, gdy wszystko się wali na łeb, na szyję są trudne do zniesienia.....
Nadziejo, dodaj mi sił!

10 sty 2015

Nie lubię nie znać prawdy.

A jeśli wszystko co wiem to zupełne kłamstwo? Jeśli wiara to oszustwo? Jeśli to co jem i to co wdycham to pierwiastki degeneracji? Jeśli to wszystko zaszło tak daleko, że stało się normalne?

Nie wiem czy to kwestia Internetu czy może jakaś inna, ale faktycznie znowu czuję się trochę zagubiona w tej duchowej czasoprzestrzeni. Bo nie chodzi o to co dzieje się w moim mieście, państwie, na kontynencie. Nie idzie o to co podają media głównego nurtu i alternatywni samozwańcy. Nie chodzi o poznawanie, ale o fakt. Co jest faktem i czy w ogóle fakty istnieją? Istnieją fakty czy tylko ich interpretacje? Co istnieje i jakie to jest?
Bo że ludzie są odgórnie sterowani jest już dla mnie jasne choć jeszcze kilka lat temu nie miałam o tym pojęcia. Nie męczy mnie już tak bardzo manipulacja, propaganda ani doktryny. Z nimi można sobie jakoś poradzić. Zastanawia mnie co jest faktem, co naprawdę istnieje? Kto istnieje? Jaki to ma wpływ na moje życie?
Większość ludzi, którzy się wypowiadają, przedstawiają głównie swoje przekonania i to czego się nauczyli. Jednak nauka jest zafałszowana. Świadomie i celowo. Religie i nurty filozoficzne mają podobną sytuację, albo są fałszem, albo interpretacją, albo kreacją, lub nawet swoistym pragnieniem. Może jest gdzieś prawda, trudno jednak określić gdzie. Nawet natura stosuje uniki. Ponoć można przeżyć bez jedzenia i picia przez jakiś czas. Dni.... Okazuje się, że jest ktoś kto nie je i nie pije od lat. Żyje.

Lubię takie stany otrzeźwienia. Bardzo lubię.
Nie lubię natomiast nie znać prawdy.

8 sty 2015

Bo razem nie można żyć!

Jak ktoś twierdzi, że wie co powinni zrobić wszyscy to zapala mi się światełko. Ale nie w tunelu. Ależ oczywiście, że sama często zasłuchuję się w słowa takich ludzi (którzy wiedzą najlepiej) i pewnie sama niejednokrotnie wiem co powinni robić wszyscy pozostali, jednak.... myślę, że jeśli ktoś ma receptę na wszystko dla wszystkich to strach się bać. A wszystko bierze się z tego, że ludzie nie wiedzą, nie chcą wiedzieć, nie chcą się poznawać, o sobie wzajemnie uczyć. Łatwiej warczeć i twierdzić, że się wie niż poszukać przyczyn konfliktu. Bo ludzie z jednej strony dużo myślą na niekorzyść ludzkości i stanowczo za mało na jej korzyść. A szkoda bo chyba jednak można jakoś ten gatunek pogodzić. Nie można??? Straszna sprawa!
Mam teraz żyć ze świadomością, że zawsze jestem zagrożona? Bo jestem nie na swojej ziemi, bo nie myślę tak jak myśli większość, bo mam partnera spoza Europy, bo... i właściwie każdy powód może być dobry by mnie zasztyletować. Tylko czy gatunek ludzki został do tego stworzony? Czy ludzki mózg, bogaty wachlarz emocji, intuicja są nam dane tylko po to by inność sprowadzać do konfliktu? Czy my naprawdę jesteśmy tu tylko po to by stwarzać świat nadludzi i masę? Jak okiem sięgnąć - co chwila taki sam scenariusz....
I kiedy oglądam jakieś nagrania, niby spoza głównego nurtu, a tam słyszę kolejnego mecenasa pokoju, który nawołuje do tego, że jedni z drugimi PO PROSTU NIE MOGĄ RAZEM ŻYĆ bo tak pokazuje ostatnich 30 lat to mam ochotę wstać i wyjść! Co za głupota! 30 lat? To naprawdę tak miarodajny czas? Czas, w trakcie którego głównie podjudzano jednych przeciw drugim, zamiast dążyć do prawdy, do poznania.... Nie chce mi się wierzyć, że człowiek obok człowieka żyć nie może. W to akurat wiary nie daję......
Takie sobie znalazłam w temacie video. Sensowne czy nie, ale pokazuje perspektywę.... możliwą bo istniejącą.

Ja chcę wierzyć i żyć z tą zasadą, że jeśli człowiek swoim sercem dogada się z moim sercem to mi doprawdy wszystko jedno z którego fragmentu globusa się wziął. Na tym polega dialog sercem. Bo jeśli nasze mózgi doszczętnie już wyprano i nie ma ani plam, ani czystki, ani zwyczajnie nic to jedyne co pozostaje, to serce........

4 sty 2015

To nie wpis na temat noworocznych postanowień.

Długiego wstępu nie będzie. Już jest.

Życzę każdej z nas byśmy żyły siebie.
Życzę by 2015 był dobrym rokiem.
Życzę by nasze życie było dobrym życiem.







1 sty 2015

Sylwester 2014

Tak, symbole są treścią, niosą to co ważne i nieokreślone. Ważne są cykle, takie klarowne i czyste. Piękny jest porządek chaosu świata. Piękny jest świat, w którym jestem, zwyczajnie jestem. Bez okaleczeń, założeń, jestem ot tak bo Ktoś chciał tego.
I te dźwięki, te słowa bez sensu i przestrzeń bez ograniczeń. Wszystko to co ma sens i jest go pozbawione. Wszystko co negujemy bo nie znamy, nie rozumiemy, odrzucamy bo w głowie nam się nie mieści. Wszystko to istnieje i jest równie piękne i brzydkie.
Uwielbiam ten bieg myśli, tę muzykę, którą kocham od zawsze, od zarania, od wtedy gdy nie wiedziałam, że istnieję. Kocham i płynę.... Teraz płynę, a ze mną myśli ulotne. Uwielbiam te symbole i radio, po którym stąpałam, o którym pisałam, a teraz słucham go z zapartym tchem. Niewierna. Niewierna..... Słucham i kocham i tu jest sens wszystkiego.