15 sty 2015

Nadziejo wierna nieznajoma

O niepewnej pewności pisał ksiądz Twardowski:
"... Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście...). Uwielbiam jego wiersze, uwielbiam pokorę i uśmiech. Nie byłam na pogrzebie. Rozchorowałam się. Nie byłam na Mszy. Tak wyszło. Znam jednak i czuję jego słowa jak swoje własne. Tam jest nadzieja, zwyczajność i uśmiech. W jego słowach jest tyle prawdy, którą co jakiś czas rozumiem inaczej. Tak, powracam do słów myślami, tak jak do melodii i do piosenek. Powracam bo choć się nie uczyłam na pamięć to znam to co jest dla mnie ważne. A jego słowa są ważne.
On daje nadzieję. Nie ma znaczenia czy się w Boga wierzy czy nie, on daje prawo do nadziei. A co to nadzieja? To przyszłość czy teraźniejszość? To akcja czy pragnienie? To czynność czy bierność? Czym jest nadzieja wówczas gdy jej brak?
Od kogo zależy czy moje jutro będzie dobre czy nie? Od kogo zależy czy moje jutro w ogóle będzie? Od Boga? Od okoliczności? Ode mnie?

Bo może wszystko jest zupełnie odwrotnie niż ja myślę? Może nie ma mnie, jest tylko cień? Może nie ma Boga, są tylko przypadki? Może nie ma ludzi, są tylko iluzje? Może to wszystko co robię, fakt, że piszę w tej chwili nie istnieje więc jest pozbawione sensu, a może jest zupełnie przeciwnie? Może piszę niezmiernie ważne dla kogoś słowa? Może ktoś tu wyczyta niepokój, a ktoś inny odnajdzie nadzieję. A przecież słowa są jedne! To ten sam tekst wybrukowany pytaniami?

Ostatnio boli mnie głowa. Tak się dzieje od kilku dni. Tak się dzieje z pewnego powodu, właściwie tematu, który co i rusz podejmuję i tonę w zagadnieniu jak rozbitek bez sił i chwytam się przyzwyczajeń by obronić się przed tym co nowe i tak super logiczne i proste... I ten lęk, że wychowałam się w kulturze kompletnego kłamstwa, jednak kłamstwa tak skrzętnie ukrytego i tak pięknie ubranego w formę, że uwierzyłam w jego prawość. I gdy tylko pomyślę o tym, że mogłam się dać tak oszukać i że cała moja rodzina, moi znajomi i kraj pochodzenia, a nawet kontynent, że my w większości daliśmy się omamić kłamstwu to czuję się źle, boli mnie głowa, zbiera mi się na wymioty. A najgorsze, że życia mi nie starczy by to wszystko zweryfikować, no i skąd pewność, że źródła do których mogę dotrzeć są wiarygodne?
A jeśli ci oni mają rację? Jeśli ich inność, tak straszna, ascetyczna, wręcz więzienna jest tą prawdziwą prawdą, a nie iluzją. Co jeśli oni są w prawdzie, a my w zakłamaniu????
A co jeśli nie ma żadnego kłamstwa, są tylko podszepty? Co jeśli powinnam trwać i nie zadawać pytań, które wciąż sączę jak dobre, czerwone wino? Co jeśli prawda jest tu gdzie moja historia??

Temat zbyt delikatny by nazywać go po imieniu. Nie tu i nie teraz. Mój wewnętrzny dialog się toczy. Tu tylko pozostaje ślad cieni. A mnie znowu boli głowa.

A oni tak pięknie mówią, że ludzie wierzą. Ja wierzę.

Poszukiwaczem jest być pięknie. Tylko te chwile, gdy wszystko się wali na łeb, na szyję są trudne do zniesienia.....
Nadziejo, dodaj mi sił!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz