25 gru 2015

Po Świętach czas na relaks

Wszelkie teorie biorą w łeb gdy stajesz w obliczu nowego doświadczenia. Wszystko co wiedziałaś dotychczas, ulega przeistoczeniu, nie umiesz postrzegać siebie tak jak niegdyś.
Piękna jest polska tradycja: przygotowanie duchowe w adwencie, przygotowanie materialne w postaci wyzbycia się tego co stare i przyjęcia tego co nowe. Piękna jest także tradycja pustego nakrycia na stole.... Piękne i pracochłonne.
Ja w tym roku, żebym nie wiem jak bardzo się starała, nie mialam szansy poddać się temu szałowi tradycji i to czego doświadczyłam po Wigilii bylo ja smak nieba na ziemi.... Cisza w domu, dziewczynki spały, a ja miałam czas by pobyć. To co robiłam w swojej glowie niech pozostanie tajemnicą, natomiast to wspaniałe poczucie spokoju i relaks niech będą transparentne w tej chwili.
Myślę, że każdy używa innych symboli i inne doświadczenia odmieniają życie poszczególnych jednostek, mnie natomiast odpowiada symbolika materialno-duchowa. Bardzo odpowiada mi, że bez presji zrobiłam tyle ile czułam by zrobić i w taki sposób jaki mi odpowiadał. Wciąż wiele drobnostek czeka na realizację jednak cieszę się, że w tym roku wybrałam zabawę z dziewczynami mając na środku pokoju sofę, odkurzacz i mnóstwo innych przedmiotów, które ostatecznie wyrzuciłam zamiast stresować się tym co jeszcze zrobić powinnam. Cieszy mnie, że kolacja byla bardziej uroczysta ale wciąż skromna i bez szaleństw, dzięki temu zyskałam wiele wspaniałych chwil na modlitwie, medytacji, zabawie, spacerach i spaniu. Cieszę się, że obecny spokój konfrontuję z tradycją, do której bylam przyzwyczajona. Nagle okazalo sie, że w tej spokojnej egzystencji więcej bylo Boga niż w niegdysiejszych nerwach, kolejkach i ciągłym odrzucaniu dzieci na rzecz gotowania czegoś, na co one i tak nie mają ochoty.

Wesołych:)

16 gru 2015

Coś zaczyna wychodzić

Trochę Was ominęło. Trochę ząbkowania, bólu ucha i kilka chwil deszczu oraz codzienna harmonia krzyku, płaczu, śmiechu, bałaganu i kilku takich tam. Tyle Was ominęło. Były w międzyczasie nawet myśli, które stanowiły o mnie, ale nie znalazła się w mojej kreatywności metoda by je zapisać, zapamiętać lub zwyczajnie wdrożyć:) Światłe cele czasem muszą poczekać;)
Teraz jest cicho. Ucho nie słyszy, ale nie musi.... Ważne, że choć głuche, to nie boli. Dziewczyny śpią, tata śpi, lampka świeci.


Nie piszę tu dużo o dzieciach i mojej codzienności. Nie interesuje mnie zasypywanie Was osobistymi doświadczeniami. Właściwie nie lubię tych przekazów, w których człowiek musi się mizdrzyć przed innymi w szlafroku i na dodatek wierzyć, że to jest naprawdę cool, spoko i zajebiste. Natomiast ostatnio, gdy nie miałam jak zasiąść do komputera, pomyślałam sobie, że moja codzienność jest obecnie mocno wypełniona tematem dzieci. Jestem więc na etapie kobiecości macierzyństwa. Ani to złe, ani dobre, tak zwyczajnie jest. Do myśli pierwotnej dobiegła kolejna, towarzyszka serca i ta jest obecnie ważniejsza, chcę ją rozwinąć.


Będąc mamą można być: tylko mamą, można zostawić macierzyństwo na boku i zająć się pracą, albo szukać złotego środka. Ja poszłam w kierunku złota bo jak wiadomo większość kobiet to sroki:)


Obserwuję właśnie owoce moich działań jako wolontariuszki, inicjatorki, babki od robienia zamieszania. I słowo daję japa mi się cieszy jak to wszystko widzę, jednocześnie zaczynam teraz pojmować siłę procesu i wytrwałości. Kiedyś męczyło mnie czekanie, sądziłam, że jeśli efekty nie przychodzą od razu to znaczy, że coś jest nie tak. Dzieci, ich ząbkowanie, płacz i wszystko co siedzi w pakiecie sprawiają, że jeśli nie chcę ich odstawić na bok - wiele rozpoczętych spraw musi czekać, dojrzewać, a ja milczę i jestem pasywna bo takiego dokonałam wyboru. Poniekąd dzieci są alibi bo dają mi prawdziwy czas na przemyślenie spraw. Kiedyś pędziłam, dość spontanicznie i emocjonalnie, co oczywiście wzmagało niecierpliwość. Dziś, paradoksalnie, jestem spokojniejsza. Mimo iż moja codzienność to wariactwo, o którym napisałam na początku - ja jestem dojrzalsza.


Ważny był pierwszy krok. Bez planu, ani biznesplanu. Ważny był moment gdy zdecydowałam się na zorganizowanie czytanek w bibliotece. Wyszłam wówczas do ludzi. Bez wyglądu, bez pewności, czy pomysł się przyjmie. Wyszłam jednak do ludzi bo miałam wewnętrzną potrzebę. Miałam też bardzo silne przekonania odnośnie języka polskiego mojej córki (wówczas tylko jedna była na świecie) i całej otoczki związanej ze społeczeństwem, kulturą, tradycją, sposobem rozumowania, itp. Wszystko to było tak silne we mnie, że wyszłam do ludzi i zaczęłam stawiać małe kroki. Nie znałam wówczas innych celów jak tylko ten by moje dziecko rozmawiało ze mną po polsku.
Dziś sytuacja wygląda inaczej. Szczęśliwie pomysł czytanek się przyjął i zyskał zwolenników, natomiast w mojej głowie rodzi się produkt, który mam nadzieję, w przyszłości uwolni mnie od myślenia o szukaniu pracy. To zaledwie jeden wątek, a jest ich kilka i wszystkie jak jeden mąż oparte są na wytrwałości i procesie.




Jak sobie przypominam w jaki sposób spędzałam pierwsze tygodnie z niemowlęciem to pamiętam, że słuchałam wielu audiobooków i innych materiałów, na które nie mam zwykle czasu (bo brak mi cierpliwości!!!!), natomiast zawsze chciałam się z nimi zapoznać. Do teraz bywają chwile gdy nie mogę nawet słuchać bo akurat tak wychodzi i wtedy mam ze sobą tylko moje myśli i uczucia. One dojrzewają w tematach, które podejmuję. One mają czas na podtrzymywanie idei, rozwijanie, bądź odrzucanie jej. Nie ma pośpiechu, nie ma współczesnej determinacji. Jest bycie w chwili, bycie z tematem, życie tym co jest moim priorytetem.




Mogłabym się pokusić o taki zapis, że skoro moje macierzyństwo przynosi owoce nie tylko w życiu osobistym, ale i zawodowym to każda matka tak może. To takie współczesne....:) Jednak ograniczę się do zachęty. Chcę Ciebie zachęcić do tego by słuchać samej siebie, często odłączać się od technologii, separować od codzienności i być tylko w swoim własnym towarzystwie. Myślę, że warto być uczciwą wobec samej siebie, mnie to w każdym razie pomaga.


Współczesne metody planowania są według mnie trochę płaskie, odbierają człowiekowi szansę współpracy z własnym wnętrzem jak i całym światem. Mnie się podoba kroczenie własną drogą, poznawanie siebie poprzez kroczenie tą drogą i to, że coraz bardziej można się wówczas uwolnić od świata i być coraz szczęśliwszym w codzienności.


Fot. znalezione w internecine.

13 gru 2015

Równowaga

Jak noc potrzebna jest by spać, tak dzień by dostrzegać piękno życia. Jak doświadczenie potrzebne jest by zbliżyć się do mądrości i dobroci, tak obserwacja do tego by pozostać otwartym na świat wokół.

11 gru 2015

Nie rób z siebie ofiary!

Bo to jest łatwy wybór. 
Bo to popularna postawa, która zwalnia z podejmowania odpowiedzialności za siebie, to co się mówi, myśli i robi.
Bo tak nas nauczono.
Bo...

Oduczam się tej postawy i uśmiecham się do siebie zawsze gdy widzę efekty. Przypominam sobie często, żeby trzymać się od tej roli z daleka. Gdy tak robię, natychmiast zmienia się mój sposób reagowania. To działa trochę jak automat.
Cieszę się bo gdy odważnie biorę swoje życie pod rękę, przestaję się go bać i uciekać przed nim. Koncentruję się na robocie, a nie wyuczonych schematach.
Cieszę się bo wolność odczuwam  jeszcze bardziej niż dotychczas. To tak jakby do tej pory moje doświadczenie wolności było jakby powierzchniowe, niezbyt pełne, niedojrzałe.
Cieszę się bo choć przez całe lata rola ofiary niezmiernie mi odpowiadała to obecnie odpowiada mi bycie szefem. Fakt, że nikt mnie nie niszczy bo ja na to nikomu nie pozwalam daje mi ogrom siły i samozadowolenia.

Idę. Mam dużo nagrań do wysłuchania:)
Dobranoc

6 gru 2015

Konkurencja

Z tą konkurencją to mam tak, że nawet jeśli jest mi super bliska osobiście, to i tak działa na nerwy służbowo:) Nie wiem czy to tylko moja choroba czy każdy tak ma, ale ja przyznaję uczciwie, że wkurza mnie jak mam konkurencję. To chyba kolejne olśnienie w ostatnim okresie! Konkurencja, różne sposoby realizacji tych samych pomysłów, podbieranie pomysłów, metod.... Lepiej robić coś bezprecedensowego, uniknąć tych myśli, na które trwonię swój czas. Po co mi to?
Jestem tu na chwilę, krótką chwilę porównując ją z wiecznością. Czy muszę tę chwilę poświęcić na myśli, które mnie drażnią? Chyba nie. Chyba mogę skoncentrować się na własnej podróży, bez poszukiwania plagiatów, obserwowania branży, itp. Po raz kolejny słyszę słowa Młynarskiego: 'Róbmy swoje'....
Współczesny świat skonstruowany jest dokładnie na opak. Są trendy, strategie, metody działania i trzeba się ich trzymać by odnieść sukces. Współcześnie cokolwiek robimy, mamy to robić dla osiągnięcia sukcesu. Przychód nie może być przychodem, spełnienie spełnieniem, a szczęście szczęściem, bo wszystko trza wsadzić do jednego sagana z sukcesem. Nawet macierzyństwo jest brane pod lupę sukcesu, czyż to nie żenujące?!
A jak się siedzi w domu i czasem spędza czas tylko z dzieckiem bo ono płacze, coś mu dolega to cóż... nie można zrobić wiele. Trzeba to przetrwać, być z nim i dla niego. Czas płynie na 'bezproduktywnym' byciu... Myślę teraz, że to może być paradoksalnie niezmiernie owocny czas. Czas oczyszczenia, odejścia od nurtu, głównych strategii i medialnego chaosu. Czas kiedy słyszymy głównie dziecko, a w tle samą siebie. Wtedy, w tej stagnacji i alienacji może ponownie zakwitnąć mądrość, zwyczajna ludzka mądrość i uświadomienie sobie kim się naprawdę jest.
Tak, nie lubię konkurencji ale chyba już myśleć o niej nie muszę bo wyłączę komputer i przeżyję ten dzień według własnego uznania, a nie tego co mi chce na siłę wcisnąć świat.

4 gru 2015

Kierunek jest dobry

Kierunek jest więc dobry. Jeśli ofert jest coraz więcej to znak, że popyt rośnie. 
Właśnie zobaczyłam jak ktoś rozwinał skrzydła, postawił kolejny krok. Ja potrafię robić podobne rzeczy choć dotychczas brakowało mi odwagi by działać na tak duża skalę. Czemu brakowało odwagi?
To nie realia lecz autodestrukcyjne myśli. Nie ma się czego bać, obrany kierunek jest słuszny. Czas jest także odpowiedni... Żeby szukać, poznawać, znajdować, eksperymentować.... To jest właśnie dobry czas. To jest dobry czas....

3 gru 2015

O planowaniu odwracając kota ogonem

Myślałam sobie w ciągu dnia, wtedy gdy zaczęłam wreszcie sprzątać, na temat planowania. Bo o planowaniu i motywowaniu teraz mówi się wszędzie i zarabia się na tym niezłe kokosy. Każdy zna procesy psychologiczne, ekonomiczne, jest specjalistą od neuroplastyczności mózgu i wie najlepiej co robić żeby odnieść sukces.
Jestem tak szczęśliwa, że żyje w czasach gdy wszyscy wszystko wiedzą i chętnie dzielą się ze mną swoimi odkryciami!
Kiedyś tak cudownie nie było...
Turbo - Dorosłe Dzieci


Lubię tworzyć. Lubię wymyślać warsztaty, projekty, wydarzenia, lubię aktywizować ludzi. Lubię pisać... jak widać. Nie jestem specjalistką od planowania, ale lubię określać najistotniejsze sprawy. Niech to będą cele czy odcinki czasowe, cokolwiek - lubię mieć jasno określony kręgosłup tego co tworzę, a potem.... Potem lubię, żeby działo się samo:) Lubię niespodzianki, czemu więc mam ograniczać pomysł jedynie do własnych horyzontów? Lubię działać z ludźmi, czemu więc mam odebrać im szansę zaistnienia w projekcie? O to przecież chodzi by było dobrze, esencjonalnie i do zapamiętania!


Po takich oto przemyśleniach, dotarłam do olśnienia. Moment ten osiągnęłam bez spadającego mi na głowę jabłka, orzecha, ani meteoru. Nie doświadczyłam także żadnego uderzenia pioruna choć tak wypatrywałam owej opcji (była w planie!), przyszło samo, wtedy gdy nosiłam w chuście Marikę i nie mogłam ku swej radości gotować, sprzątać, odkurzać, ani - ku mojemu ubolewaniu kąpać się w winie ze świecami i płatkami róży i oczywiście olejami i takimi tam bajerami.... Przyszło co następuje - znając własne obszary, swoją drogę, własne cele współpracuję ze światem a nie wbrew niemu. Dlatego nie składam swoich planów w PLAN, ani nie nadaję im ściśle określonej daty. Zapisuję to co wydaje mi się naprawdę ważne, utrzymuję w pamięci tak długo aż życie pomaga mi zweryfikować, czy to dobry czy chybiony pomysł i z biegiem czasu, średnio przespanymi nocami i dniami bez chwili na samotność i kwintesencję przemyśleń, zwyczajnie wiem czy obrać dany kierunek czy nie.
Jest jeszcze jedna sprawa, osobiście traktuję ją priorytetowo. Mam trochę w głowie zniekształcone neuropołączenia bo w sposób wręcz nadgorliwy lubię być wolna. Doszłam dziś do tego, że trwanie przy spisanym PLANIE natychmiast mnie zniewala, a to oznacza, że już przestaję być szczęśliwa w miejscu, w którym jestem i zwiewam stamtąd gdzie pieprz rośnie. A w życiu chodzi o to by być szczęśliwym, tak czy nie?


Otóż jeśli nie pamiętasz mojego wpisu na temat szczęścia, to zapraszam Ci do jego przeczytania lub, co nawet bardziej sensowne, wyłączenia komputera i wniknięcia w temat szczęścia. Bardzo polecam, ja o tym pojęciu długo słuchałam, często słyszałam, ale właściwie nigdy ono do mnie nie dotarło. Myślę, że wciąż dociera, ale odkąd mam przebłyski zrozumienia i doświadczenia - zawsze uznaję je za początek wszystkiego:)
Szczęście jest jak kierunkowskaz. Jeśli gdzieś jest mi źle - na przykład w moim PLANIE - to znaczy, że ten plan nie jest dla mnie i mi nie służy. Kolejny raz cieszy mnie, że poznaję własne ja, uczę się co mi przynosi radość, a co wzbudza klaustrofobiczne odczucia. Cieszy mnie to bo niegdyś jednak próbowałam się dopasowywać do ustalonych reguł. Ja byłam nieważna.


Ot i tyle.
Życzę Ci spokojnego wieczoru, takiego, który przynosi ukojenie, może jakiś przełom. Takiego, który za Tobą tęskni i dobrze Ci życzy.

Fartuch, szczota, ciera;)

A ja mam w głowie:


Uśmiecham się trochę do siebie bo jeszcze 15 minut temu nie miałam siły wstać na dwie równe nogi, 10 minut temu położyłam się z zamiarem zaśnięcia, a 5 minut temu wstałam bo byłam zbyt zniecierpliwiona by leżeć:)

Matka emigrantka wita w szare, pochmurne czwartkowe południe:)

Dziwacznie się dzieje bo okazuje się, że blog sam do mnie powraca. Ktoś niedawno temat poruszył, odkurzył i teraz co chwilę pojawiają się nowe głosy i mnie prowadzą na moje włości. Mam wrażenie jakoby świat zewnętrzny zapraszał mnie do własnego wnętrza:) Chylę czoła w podzięce i dziękuję za zaproszenie!


Bo to jest tak, w domu mam bałagan i trochę opadłam z fizycznych sił, ale głowa mi buzuje. Kilka ostatnich lat mnie bardzo szlifowało, obawiam się, że ów proces wciąż trwa, więc zastosowanie czasu przeszłego jest swoistym nadużyciem, lub nawet błędem. Inni ludzie szlifują. Czy wszyscy? Chyba nie, ci, którzy nie mają znaczenia.... po prostu go nie mają. Z dziećmi jest jednak inaczej. One potrafią rozbudzić w człowieku wszystkie najwspanialsze i najbardziej okrutne strony, są mistrzami w nauce konsekwencji i wytrwałości. Za każdym razem gdy oblewasz egzamin, przeżywasz traumy więc robisz wszystko, żeby kolejne podejście było tym ostatnim! Tak, to jest owo minimum, które w zupełności Cię zadowala, ale jeśli o dziwo okaże się, że wynik jest zaskakująco dobry - jesteś mistrzynią świata!

Piszę niespójnie ze współczesnym przekazem:) Dziś matka jest piękna, smukła, zarąbiście cierpliwa i super ogarnięta. Tak mawiają media:) Pamiętam początek nowego milenium i mój półroczny pobyt w Żabolandii, oglądałam tam TV bo była to metoda na naukę języka (jedna z wielu, czego chyba nikomu tu wyjaśniać nie trzeba) i zapadło mi w głowie, że 90% reklam w tamtejszej telewizji, w tamtym okresie kierowana była do kobiet. One zwyczajnie musiały chcieć być piękne, seksowne, ogarnięte, inteligentne i posiadać te wszystkie cechy, które dawno temu Edith Piaf miała w głębokim poważaniu, nie mówiąc już o kompletnie odmiennej modzie z czasów Rembrandta. Te reklamy musiały na mnie wywrzeć ogromny wpływ skoro do tej pory je pamiętam. Myślę jednak, że wiele się nie zmieniło. Nie wiem jakie są współczesne proporcje reklamowe bo nie oglądam telewizji, jednak czytuję to i owo, rozmawiam z tym i tamtym i okazuje się, że jeśli się jest wściekłym, jeśli się krzyknie, albo co gorsza ma się w domu tłuste kafelki w kuchni lub plamy na podłodze to znaczy, że się jest matką z marginesu i od takich należy się trzymać z daleka. OooooooooooooooooooooooKkkkkkej;) No to po mnie;)

Otóż wstałam, młoda najmłodsza śpi, starszaki poszły do softplay'a. Ja na dziś zaplanowałam porządki. Nikt mnie nie zmusza, nikt nie czyni wymówek. Pewnie moi znajomi są tak samo wypaczeni jak ja, albo mają poważne kłopoty ze wzrokiem;) Sama! Ja sama chcę posprzątać!
Nie! Bo ten bałagan, na który właśnie spoglądam (z szyderczym już uśmiechem) wcale nie robi mi dobrze, wręcz bardzo drażni moje minimalistyczne poczucie estetyki, ale mnie naprawdę bolą ręce i naprawdę jestem zmęczona. Mogę poprosić kogoś żeby mi posprzątał, mogę nawet za to zapłacić, żeby nie mieć poczucia, że wykorzystuję dobroć bliźniego, ale ja tak nie umiem. Bo ja muszę po swojemu!!! I mamy pozamiatane bo.... sama nie mam siły, nikogo nie poproszę więc bałagan zostanie bałaganem chyba, że przybędą krasnale z Islandii....

Ale! Ale!!! Może i bolą mnie ramiona, siadają kolana i nadgarstki, jednak palce są sprawne, a mózg aż paruje od chęci zrealizowania pomysłów. Tych się zrodziło tyle, że się nie dziwię, że mam nadwagę! No bo jak się tyle dzieci nosi.......!!!!:) Taaaa, zatem okres wydłużonego macierzyństwa procentuje u mnie wycieńczeniem, niespożytą energią intelektualną i megabałaganem. W walorach dodatkowych istniejącej sytuacji znaleźć także można: uśmiech, radość, szczęście, priorytety, coraz częściej praktykowane odpuszczanie. Przyznam, że pakiet dodatkowy smakuje tak bosko, że szara codzienność już tak nie razi;)

Uśmiecham się ponownie, tym razem bez szyderstw i bez lusterka. Uśmiecham się do Ciebie, kobiety zwyczajnej, która ma w domu bałagan jak ja i marzy o chwili ciszy, samotności i błyszczących, czyściutkich komnatach. Uśmiecham się i mówię, usiądź, napij się herbaty i pamiętaj, że nie jesteś sama:):):)

Ściski dla wszystkich megamaszyn! :):):)





Ps. Zdjęcia wzięte z internetu:)

2 gru 2015

Rutyna

Wczoraj pisałam o strefie komfortu i o tym jak można oswajać nowe sytuacje poprzez ich wywoływanie. Dziś poniekąd kontynuuje moje przemyślenia. Spoglądam teraz na siebie i widzę jak ciężko mi wykraczać poza strefę komfortu zawsze, gdy rozważam to kryterium, i jak traci ono na znaczeniu gdy zwyczajnie koncentruję się na tym co robię. To niezwykłe jak wyeliminowanie takiej lub innej myśli może dopomóc lub przeszkodzić w codziennym życiu.
Myślę, że inspiracją do tych przemyśleń są moje dzieci, bo obserwując je, w jaki sposób stawiają sobie wyzwania zaczynam przyglądać się sobie. Jak ja sobie radzę z wyzwaniami? Czy patrzę na nie z zadyszką na samą myśl, że mam się nagimnastykować, czy oczy mi wychodzą z orbit na myśl, że zaraz będzie ta upragniona adrenalina...


A przekraczanie siebie, czyli poszerzanie swojej świadomości, zyskiwanie różnorodnych doświadczeń jest niczym innym jak treningiem, sposobem na życie i jeśli tak się je traktuje to opadają emocje, a zostaje koncentracja. Lęk? Nie wiem.
Jest lęk? Powiedz mi, kiedy pojawia się lęk i dlaczego? Kiedy tak naprawdę się boisz?


Niebawem miną cztery lata odkąd jestem mamą i dochodzę do wniosku, że rutyna jest zbawienna, porządkuje rzeczywistość, nie wymaga wyjaśnień, ułatwia codzienną egzystencję. Ten sam czas pokazuje mi jednak, że rutyna nie stanowi ani jednej z moich twarzy. Mam na myśli taką pełną rutynę, od której niemal zależę. Mimo iż trwam w ułożonym świecie jakiś czas, moja głowa wciąż sunie na torze wyścigowym przykurzonych marzeń i planów. Miłe to. Miłe jest wiedzieć, że niezależnie od czasów można byś tym kim się jest, że niezależnie od okoliczności, można samego siebie zachować.


Udanego wieczoru:)






I wina na stole
i butelki na stole
Życzę Ci też świecie
świętego spokoju
bez presji, bez złości, bez wspomnień


I życzę Ci tej chwili, która minęła
i była jedyną na osi życia
stuprocentową wariatką


Życzę Ci wina i to nie jednego
I wódki też Ci psiakrew życzę
bo życia nie zmienisz
świata też nie
choć może go tworzyć
zwyczajnie go tworzyć

1 gru 2015

Odwaga? Strefa komfortu? Norma-lność...?

Wieczór jest. Ciemno jest. Flamma nie ma ale jest prawie przytulnie. Jest cicho.... Cisza to taki stan, którego pragnę najbardziej za dnia:) I jest cicho:)


Dawno nie czytywałam ani blogów, ani książek bo niby kiedy to robić? Jednak nie czytałam nie tylko z powodu braku czasu bo z tym sobie właściwie radzę, ale po to by nie zanieczyszczać sobie przeładowanej mózgownicy. Właściwie jeśli czegoś nie przeczytam, nawet czegoś mega popularnego to cóż się stanie? Słońce zgaśnie? Góra z górą się zejdą? Nie, najwyżej wezmą mnie za dziwaczkę. A że czuję się coraz bardziej komfortowo w sosie własnych dziwactw, doprawdy, coraz mniej mi w życiu przeszkadza co inni, jak inni i z kim inni.
A tak poważnie, to pamiętam zasłyszany dawno temu w Trójce wywiad z Hanną Banaszak i jej słowa o tym, że ona niczego nie słucha. To było fascynujące i odkrywcze, ona nie słuchała bo szukała dźwięków w świecie. Szukała dźwięków, słuchała dźwięków. Bardzo mi to utkwiło w głowie, bo i dźwięki są dla mnie ważne i właśnie to ograniczone zaczytywanie się jest mi bliskie. Ja zwyczajnie jestem 'u siebie', a że ciągle toczą się tam 'u mnie' jakieś dyskusje, nie mam weny do czytania:)


Myślę sobie, niedawno rozmawiałam z koleżanką o tutejszym systemie edukacji i podjęłyśmy też temat kar, które rodzice muszą płacić jeśli nie poślą dziecka do szkoły (w konkretnych przypadkach) i ona przytoczyła mi genezę tych kar. Ja historii nie znałam bo wówczas gdy tę procedurę wprowadzono, ja nawet w myślach nie zbliżałam się do UK, co dopiero fizycznie.... Wyjaśniła mi, że to odpowiedź na zaniedbanie dzieci, na to, że nie chadzały one do szkół, nie uczyły się, itp. I dodała, coś w rodzaju, że jestem w środowisku rodziców, którym zależy więc wydaje mi się, że tak mają wszyscy, ale tak nie jest.


Wówczas kolejny raz dotarło do mnie, że coraz odważniej kroczę po drodze świadomych wyborów. I nie, już nie czuję się dziwaczką (paradoksalnie), czuję się po prostu sobą. To co jest fenomenem Wielkiej Brytanii i czego nie doświadczyłam w Polsce, to fakt, że tu każdy żyje naprawdę po swojemu i można wybierać, eksperymentować, wyszukiwać własne ścieżki do oporu bo różnorodność jest znakomita. Mając do czynienia z ludźmi, którzy kierują się różnymi zasadami, podejmują niekonwencjonalne (w moim i tylko moim odczuciu) decyzje sprawia, że ja czuję się zupełnie normalna. Bo normą jest tu bycie sobą (to bardzo subiektywny pogląd!!!!).
Jest jednak coś co mnie trochę przeraża. Fakt, że jakaś zasada (--> kar szkolnych za nieobecność dziecka) została wprowadzona w życie jako reakcja na aktywność większości. I tu się okazuje, że daleko mi do większości... Nie, nie boleję nad tym faktem ani trochę. Jak wcześniej wspomniałam dobrze mi we własnym sosie, jednak taka sytuacja zmobilizuje mnie chyba do przeczytania Orwella w oryginale bo przeczuwam, że tłumaczenie nie oddaje pełni geniuszu tej smutnej lektury....
Znowu zadaję pytanie, czemu inne zwierzęta żyją jak zwierzęta, a ludzie wciąż jak ludzie?


Myślę sobie teraz, że moje życie nie jest totalitaryzmem, anarchią czy czymś podobnym. Nie jestem kompletnie anty do wszystkiego co ogólnie akceptowalne bo i chadzam do lekarzy i podaję syrop i środek przeciwbólowy jak trzeba. Pewnie gdybym mieszkała w Polsce, nie stać by mnie było na super organiczny olej kokosowy i jakieś inne wymysły matki wariatki, i nie żyję po to, żeby udowodnić, że to co wszyscy mówią/robią/myślą, itp. jest złe tylko cieszy mnie, że czuję się już na tyle odważna, że chętnie idę własną drogą. I nawet nie mam potrzeby określać tego odwagą tylko stanem naturalnym. A 'odwaga' pojawia się gdy zmienia się perspektywa... na przykład wówczas gdy któraś z moich cór przekracza własną granicę komfortu.
No tak, pewnie im więcej takich granic człowiek przekroczy, tym pewniejszy się czuje i nie potrzeba mu już nawet odwagi bo ów stan przeradza się w naturalny styl życia. To chyba może prowadzić do szczęścia, odkrycie kim się jest, do czego się jest i jakimi ścieżkami się chce podążać. To chyba daje też i wolność i wyklucza