25 mar 2015

Zmęczona

Nawał informacji mi ostatnio poważnie doskwiera. Faktycznie, nie idzie o to by zapamiętywać, uczyć się i gromadzić w mózgach kolejne dane, ale o to by w tym natłoku pozostać zdrowym psychicznie. Podejmowanie decyzji staje się koszmarem bo czynników wpływających na konsekwencje jest mnóstwo i okazuje się, że nigdy jedna decyzja nie dotyczy tylko jednej osoby. Nie ma już wolności podejmowania decyzji, nie dlatego, że jest cenzura, ale dlatego, że społeczeństwo samo z siebie stało się bytem policyjnym.
Od lat nie oglądam telewizji, może z dziesięć, może trochę mniej lub więcej. Radio publiczne też poszło w odstawkę, wybieram sobie raczej tematyczne, muzyczne klimaty, a że współcześnie w jednym miejscu można słuchać całego globu - upajam się. Pozostaje internet z jego społeczną siłą i mocą osobistych stron i blogów, na których autorzy są ekspertami. Jak się nad tym zastanowić - też pułapka bo niby wybieram intuicyjnie, ale moja intuicja wciąż zakażona naleciałościami, nigdy całkowitej prawdy nie powie... Zonk!

Nie wiem czy ludziom jest naprawdę dobrze w tym cudownym świecie, ale mnie nie. Nie piszę z pozycji eksperta bo nim nie jestem. Ten blog jest notatnikiem pewnej kobiety, która lubi się czasem wypowiedzieć.
Nie jestem nudziarą, dla której życie jest 'niemożliwe'. Nie jestem też skoczkiem spadochronowym, myślę, że jestem kimś pomiędzy, kimś kto idzie swoją drogą. I znów, biorąc powyższe pod uwagę, mam takie smutne przekonanie, że wcale moja droga nie jest do końca moją. Ale cieszę się, że choćby w zakresie zależnym ode mnie - idę tam gdzie mnie oczy niosą.
Jakiś czas temu zaczęłam stwarzać środowisko, któremu bliskie były zagadnienia, którymi i ja się interesuję. Okazuje się, że poznałam kilka wspaniałych osób, z niektórymi nawiązując cieplejsze relacje. To taki mały świat, w którym każdy ma swoje miejsce. Mój świat więc ja sama mam w nim miejsce. To jest ważne, bo okazuje się, że z bezkształtnego bytu udało mi się stworzyć zarówno siebie jak i swoje środowisko i nadać całości kształt, który mi odpowiada. Oczywiście są w tym tworze niedoskonałości, niemniej jednak schemat jest na tyle klarowny, że można się czuć bezpiecznie. Tworzenie jakiegokolwiek bytu społecznego zwykle daje możliwość obserwacji jednostek (jeśli się ma na to czas), bowiem ludzie pojawiają się z jakiegoś powodu, działają także motywowani czymś tam i czasem zostają, a czasem odchodzą ponieważ coś w życiu się wydarzyło co wpłynęło na decyzję o postawieniu kolejnego kroku. Te motywy, o których tu wspominam są bardzo ciekawym obiektem obserwacyjnym. Bez złośliwości można powiedzieć, że ludzie mając ugruntowane powody osobiste, mogą dać lub sprzedać swój czas bo i tak wiedzą jakiej zapłaty (i w jakiej formie) mogą się spodziewać. I uważam, że jeśli jest to postawa otwarta to warto ją wspierać, jeśli jednak ludziom wyrastają lisie ogony, lepiej zmienić taktykę. Tworzenie środowisk daje właśnie ową możliwość poznania ludzi - kim oni naprawdę są. Bez zaglądania w znaki zodiaków, numery, litery imienia i nazwiska - można człowieka poznać również po tym jaki jest w misyjnej działalności. Motywy zawsze się ujawniają, prędzej czy później, jednak ujawniają się i myślę, że gdyby lisy miały poczucie wstydu - płonęłyby odkrywając swoje prawdziwe oblicze. Bo mądry obserwator tylko obserwuje, nie musi już wchodzić w dialog.

Tak, nie jest to pierwsza ani jedyna społeczność, którą zorientowałam wokół misji (takiej lub innej) i znając samą siebie - pewnie nie jest to grupa ostatnia. Jednak obecnie mam poczucie jakobym chciała pójść dalej, w kierunku Amishów, w kierunku wspólnoty życia, gminy opartej na wzajemnym szacunku i dobru każdego jej członka, bez wyzyskiwania młodszych, starszych, ani tych co więcej mogą lub potrafią, raczej z wzajemną dbałością o potrzeby jednostek i całej społeczności. Dlaczego??? Bo nie czuję się bezpiecznie w świecie, w którym żyję. Nie pozwalam dziecku iść za mną na chodniku (niedawno na Fb pojawił się kolejny 'genialny' tekst o tym, czego to mamy uczyć dzieci o świecie i był między innymi punkt o zaufaniu do świata, ludzi.... - cóż, odbiegam od ideału), coraz poważniej przysłuchuję się relacjom z przedszkola, szukam na mapie miejsca, do którego można by się schować i być w miarę możliwości bezpiecznym 'sobą', itp., itd. i co chwila sztywnieję na wieści o zagrożeniu. A tych jest ostatnio mnóstwo, od sztucznego jedzenia, przez szczepionki i małżeństwa z nieletnimi do wojen i terroryzmu docierając. No to gdzie mam spojrzeć, żeby było dobrze? Gdzie się ukryć, żeby było bezpiecznie? Przecież ten świat jest paranoidalny!

Najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie zmęczenie. Może dlatego, że sama jestem na takim etapie życia, że 'mama jest zmęczona' i ma to wpisane w genotyp macierzyństwa, jednak myślę, że doskwiera mi też inny rodzaj zmęczenia - ów zbiór informacji, które tworzą świadomość o istniejących zagrożeniach i ciągłe poszukiwanie metody na zwyczajne, bezpieczne i spokojne życie... I myślę sobie, że owszem, wszyscy spece od kołczingu uśmiechnęliby się teraz widząc we mnie potencjał na klienta, ale od razu odpowiem - DUPA, fakt, że ludzie się współcześnie nagminnie kołczują i terapiują nie czyni ich mniej podatnymi na niebezpieczeństwa. To, że zaczynasz robić powalającą karierę wcale nie daje Ci immunitetu na bezpieczeństwo, wręcz przeciwnie, jeśli się zachłystniesz swoim nieposkromionym potencjałem, możesz się stać łatwym kąskiem i uwierz mi - Twoi korporacyjni przyjaciele nagle będą mieć uwiązane ręce...
Tak, jestem zmęczona. Jestem zmęczona tym, że od kilku już lat nie przespałam ani jednej nocy i jestem zmęczona tym, że od kilku lat myślę jaką drogę obrać by wytrwać, nie zaprzedać siebie i stworzyć moim Skarbom warunki do względnie bezpiecznego i szczęśliwego życia. I tak jak mam świadomość, że za jakiś czas będę mogła znów przesypiać całe noce, tak nie mam pewności czy będę mogła spać spokojnie...

18 mar 2015

Metoda

Problem polega na tym, że nawet jeśli artykuły, fora i książki mówią o tym, że wpadliśmy w pułapkę informacji i będziemy zdrowsi jeśli znormalniejemy, wyluzujemy i zaufamy intuicji to my wciąż czytamy i szukamy. Bo przecież książka, która nawołuje do nie czytania i opowiada o szczęśliwości ludzi plemiennych napisana została po to by nas do tego modelu przekonać.

Myślę sobie... w pierwszym okresie życia mojej córki każdy mówił o tym, że dzieci są różne, mają swój czas i nie trzeba poganiać czworakowania, siadania, mówienia (lub milczenia:P), itp. bo każde dziecko rozwija się według własnego rytmu. Brawo! Byłam niezwykle rada, że tak można, ba, że tak jest nawet 'prawidłowo'. Dziecko jednak rośnie, wkracza w świat ludzi, systemów i cóż? Pojawiają się wykresy! A bo rączkę powinno układać inaczej jedząc łyżką, a to powinno być bardziej prodziecięce, a to ..... okazuje się, że wolność jaką posiadał mały człowiek zakończyła się mniej więcej po osiągnięciu trzeciego roku życia. I tak już zostanie.

Myślę sobie - być sobą - pięknie, problem w tym, że patrzę w lustro i średnio wiem kogo tam widzę. Czy ktokolwiek kiedykolwiek powiedział mi kim jestem? Czy ktokolwiek nauczył? Dał polecenie do rozszyfrowania, pracę semestralną do zaliczenia? Nie! Uczono mnie jedynie wiedzy, która obecnie jest częściowo przydatna, większość została jednak dawno zapomniana. Nie mówiono mi o moich predyspozycjach, potencjale, nie rozwijano pasji, a przecież to wszystko składa się na mnie. Kim więc ja jestem? Lekko rozbitym poszukiwaczem skarbu czyli siebie. Bo taki poszukujący łaknie spełnienia więc jeśli poczuje, że to już, macha wiosłami co sił w ramionach żeby tam dopłynąć. Najpierw zachwyt, euforia, niemal spełnienie gdy okazuje się po czasie, że to kolejny system. To nie ja, to system, który 'ja' polubiło. I co teraz? Odpływasz i dalej wypatrujesz co tam na horyzoncie.
Wszystko pięknie bo o to chodzi, owo poszukiwanie, tyle, że jak się jest człowiekiem dorosłym, lub za takiego się jest uważanym - warto by już znać takie podstawowe dane????!

Pojawia się zatem kolejna myśl - odejść. Odejść na jakiś czas, być głównie sobą ze sobą i własnym życiem i tam poszukać. Nie czytać, nie oglądać, nie rozmawiać tylko być. Być sobą na tyle na ile można. Być i poznawać co jest mną, a co tylko kurzem i naleciałością. Dbać, poznawać dalej i trwać przy sobie. Być ze sobą. Być tak długo aż ma się poczucie, że już wystarczy, że teraz można wyjść i spojrzeć światu w twarz.

Może to jest metoda?

16 mar 2015

Nadmiar

Myślę, że to wynik nadmiaru. Wie się coraz więcej i wciąż się szuka. Co chwila nowa informacja, kolejna konfrontacja i ciągle nie wiesz jaką masz podjąć decyzję. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią podjąć decyzję i głośno o niej mówić. Coraz mniej szanuję tych, którzy implikują we mnie strach poprzez rozpowszechnianie własnych przekonań. Wystarczy mi, że żyję w świecie, w którym cały system to jedna wielka szopka, i dopóki nie ma jednorazowych biletów na inną planetę - muszę tu żyć.
Tak, im dalej w las tym mniej wiem i mniej jestem pewna. Finał jest taki, że albo się obawiam, albo idę za tłumem albo odwlekam decyzje i szperam dalej. Ale jak długo tak da radę? Jak długo?

8 mar 2015

Era znachorów

Masz tak, że chcesz o czymś powiedzieć, napisać, masz w głowie mnóstwo myśli mądrych i głupich, i chcesz je wszystkie spamiętać do czasu gdy będziesz mogła wreszcie je wszystkie z siebie wystrzelić, a potem czas nadchodzi a Ty masz w głowie bielącą się biel??? Tak właśnie mam ja. Lata temu, gdy blogowałam, nie będąc jeszcze mamą, zapisywałam myśli na bieżąco. Właściwie rzadko zdarzało się bym nie mogła ich szybko przelać na papier. Dziś jest inaczej. Dzień pełen przygód, upadków, siniaków, awantur bo: "Mamo, Leila 'to' robi......!!!!!!", itp., itd. i gdy faktycznie nadchodzi wieczorna cisza i chęć spełnienia się w piśmie, porozmawiania z drugim człowiekiem - regres.

Cała masa znachorów dokoła. Jedni się znają na dietach, inni szczęśliwej rodzinie, jeszcze inni na tym jak odnieść sukces (to moi faworyci) i tak ciągle. Fala znachorów rośnie jak epidemia, a że życie ludzkie stało się teraz tak niemiłosiernie więzienne to każdy szuka czego mu trzeba. Ja sama poddaję się czarowi znachorów, dzieje się tak wówczas gdy mowa o czymś co sama pojmuję jako słabe i niedoskonałe. Jak już się wpadnie do lejka z życiodajnym nektarem to człowiek płynie i płynie rumiany od posmakowania czym jest spełnienie. Cudowną siłą współczesnych znachorów jest to, że oni zawsze wiedzą lepiej ode mnie co dla mnie jest dobre, zawsze są tak kuszący na początku, potem zaś przeradzają się w wymagające maszyny. Bo zawsze i wszędzie jest jakiś cel. Niekoniecznie tożsamy z moim osobistym celem...
Nie chcę powiedzieć, że jestem przeciwna nurtowi znachorów bo jakby nie było wiele się przy nich uczę i/lub dowiaduję. Smuci mnie natomiast fakt, że tak bardzo szukamy znachorów. Myślę o sobie samej - niby najmłodsza nie jestem, trochę już przeżyłam, sporo osób poznałam, a okazuje się, że są we mnie tematy wciąż drażliwe, takie, do których podchodzę z lękiem lub przynajmniej brakiem pewności siebie. I to jest właśnie kuszące - znaleźć znachora, który powie co i jak uczynić aby to się naprawiło!!!!!!!!! Ale, ale! Czemu coś naprawiać? Czemu sądzić, że to co jest - jest słabe, niedostatecznie dobre, mizerne, brzydkie, nie na czasie, itd.?
Myślałam, żeby napisać jak sama interpretuję sytuację, ale po co.

Napiszę tylko, że uwielbiam wspominać te czasy gdy z przyjaciółką spędzałam tony czasu, życie było jakieś takie klarowne i człowiek mógł być bardziej sobą niż z biegiem czasu.... Będąc dzieckiem zawsze mi się wydawało, że im będę starsza, tym będę bardziej niezależna, wolna i więcej spraw będzie ode mnie zależeć i poniekąd tak jest, jednak z drugiej strony czuję jak trudno mi być sobą istniejąc w świecie zależności, koncepcji, kanonów, itp. A przecież wcale nie śledzę tego co na świecie, ani polityki, ani świata mody. Wybieram dziedziny, które mnie aktualnie interesują i tam poszukuję, i wciąż widzę jak łatwo mi się poddać czarowi znachorów.
Można by zapytać skąd więc ta niepewność? Czy to kolejne dziecko systemu, czy wychowania czy geny tak się poukładały? Zadziwiające bo gdy obserwuje własne dzieci na początku ich przygody z życiem to nie widzę w nich ani trochę niepewności. Może w konfrontacji z nową osobą lub miejscem, ale to dość naturalne dla ich wieku. Śmiem więc twierdzić, że i ja byłam pewna siebie. Byłam, a nie jestem. Może ta choroba dotyka tak wielu ludzi, że faktycznie era znachorów jest odpowiedzią na przytłaczającą sytuację ludzi, którzy desperacko pragną powrócić do samych siebie..

7 mar 2015

Taki świat

Jest takie miejsce, gdzie czasu nie ma.
Taka kraina, do której się powraca.
Taki gest, za którym się tęskni.
Takie marzenie, które powraca nocami.
Jest taki świat, w którym jest dobrze.
Bez urazy, smutku.
Bez maski ni krwi.
Jest taki świat, w którym jestem.

A za oknem harmonijka gra....

Cisza

I znowu nadchodzi cisza. Piękna, zasłużona cisza. Plotki w ruch, podszepty, pytania.... A Ty siedzisz w swojej ciszy i spoglądasz z uśmiechem jak piszą scenariusze:)
Cisza jak ta nie znajdzie sobie równych. Cisza, w której wszystko możesz, niczego nie musisz, nikt na Tobie niczego nie wiesza, a i Ty jesteś łagodniejsza dla samej siebie. Litościwsza.... Łaskawsza...

Dawno temu chciałam zrobić samodzielnie urodzinowy prezent. Prezent nie byle komu bo mojej najbliższej przyjaciółce. Siedziałam po nocy z pomarańczową włóczką i kawałkiem tektury i coś mi nawet z tego pomysłu, który w wersji wyśnionej był tworem idealnym, pokracznie wyszło. Dzieło moich rąk było niezmiernie pokraczne, wręcz okropne, ja jednak siedziałam bardzo długo by je wykonać. Tak długo, aż mama zganiła mnie przypominając, która już była godzina. Pachniało brzaskiem.
Nie pamiętam czy wręczyłam ów prezent przyjaciółce czy jednak zakupiłam coś bardziej przewidywalnego i mieszczącego się w standardach urody przedmiotów, pamiętam jednak tę pomarańczową włóczkę i kawałek tektury i gitarę, która była efektem finalnym.

To jest ten stan, gdy wiesz, że czas jest dobry na to by działać lub by milczeć. Myślę, że tego się od razu nie wie, że człowiek się takiej mądrości uczy. Jest też taki czas gdy czujesz, że chcesz i bez względu na umiejętności zwyczajnie siadasz i zaczynasz coś tworzyć.
Czy to zmienia świat? Najprawdopodobniej nie. Ich świat pozostanie nienaruszony, Twój świat ulegnie jednak zmianie. Zapamiętasz tę pomarańczową włóczkę i niebo o świcie, tak mocno zapamiętasz jak te noce, gdy słuchałaś z innymi Topu Wszechczasów. Wtedy, gdy nie było jeszcze komputerów......... jak psów.
Wybaczcie Kochane czworonogi!

Są spotkania, które wiele uczą, osoby, które szlifują, sytuacje, które prowokują do podejmowania samodzielnych decyzji. Na początku smutek, złość, rozczarowanie, a potem... A potem różnie, raz duma, raz gorycz, a innym razem kolejny szlif diamentu. I nie ma w tym wszystkim jasności, nie ma celu bo życie się zwyczajnie toczy i nawet jeśli się nam wydaje, że mamy cel to właściwie gówno mamy.
Żyjemy! Mamy dar! Mamy niepowtarzalny i nieporównywalny dar. Każdy żyje zupełnie inaczej, doświadcza i interpretuje odmiennie i chociaż mamy tendencje do klasyfikowania i mądrzenia się to naprawdę nie widzę tego aby jakakolwiek filozofia, religia czy nurt, na który jest akurat popyt dyktował mi jak mam żyć i która wersja życia jest słuszną i niezastąpioną. Bo jesteśmy nosicielami daru, a każdy dar przyjmowany jest z radością i namaszczeniem, nie zaś wsadzany do pudełka z napisem: bogaty, biedny, newagowiec, katolik, itp.

Nadchodzi cisza. Sama nie przyszła, została zaproszona. Kto wie, może zrodzi się w niej jakieś mądre słowo, genialny pomysł, niepowtarzalne olśnienie?
Ta cisza, w której wiesz, że możesz nie działać, możesz nie istnieć i ani bycie ani nie bycie nie kosztuje Cię nic. Jesteś wciąż tym samym człowiekiem.