8 gru 2013

Z uśmiechem na ustach...

Chyba o to chodzi, żeby żyć...
Czyli nie zapieniać się, a robić ile można.
Być tu i teraz, a nie planować na przyszłość.
Zwyczajnie być.

Ileż to czasu zmarnowałam, żeby żyć zgodnie z czyimś imperatywem. Ileż to lat tępiłam siebie za niedoskonałość. Ileż to lat zmarnowałam na wymyślaniu sobie czego to nie osiągnęłam, a miałam osiągnać zamiast stawiać kolejne kroki i robić swoje. Ileż to czasu zajmuje by człowiek chowany w masie, stał się sobą...

To przykre, że tak wiele lat tracimy na robieniu rzeczy, które zupełnie z nas nie wynikają. Przykre jak trudno potem powrócić do siebie, na nowo siebie rozpoznać. Przykre to wszystko, ale jednak można. Kto wie, może dzięki takiej właśnie historii, człowiecze 'ja' jest bogatsze?

Dziś się uśmiecham. Po koszmarnej nocy, właściwie koszmarnych trzech nocach, bez czasu dla siebie i dla swoich spraw, postawiłam kilka małych kroczków. Nie zrobiłam wszystkiego, ale zrobiłam tyle ile mogłam. I to jest wspaniałe!

A przed snem przypomnę to sobie by móc zasnąć z uśmiechem na ustach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz